Amerykański ruch pro-life jako twórcza mniejszość. Czy zmieni kulturowe status quo?

by

Benedykt XVI chętnie się powołuje na pogląd brytyjskiego historyka Arnolda Toynbee’go, według którego historia jest kształtowana przez twórcze mniejszości. Papież z Bawarii najchętniej widziałby chrześcijan należących do zsekularyzowanych zachodnich społeczeństw w roli takiej właśnie niewielkiej, ale aktywnej i wiernej swoim ideałom mniejszości, która może poprawić moralny kształt naszej cywilizacji. Amerykańscy obrońcy życia powoli stają się taką twórczą mniejszością. Po prawie czterdziestu latach w katakumbach zaczynają osiągać skromne, ale ważne zwycięstwa. Czy ich wieloletnia, ciężka praca zmieni kulturowe status quo?

 

Od początku historii Stanów Zjednoczonych aborcja była nielegalna. Jednak w latach 60-tych ubiegłego wieku istotnym zjawiskiem stała się rewolucja kulturowa, będąca reakcją na niepopularną wojnę w Wietnamie, rasizm instytucjonalny oraz konserwatywną kulturę Ameryki okresu Zimnej Wojny. Amerykańska młodzież zaczęła masowo odrzucać wszelkie autorytety polityczne i religijne. Rozwijał się też ruch feministyczny, który domagał się legalizacji aborcji.

 

Ruch ten doczekał się realizacji swojego głównego celu w 1973 roku, kiedy Sąd Najwyższy rozstrzygnął w przełomowym wyroku Roe vs Wade, że klauzula o prawie do prywatności, jaka według orzeczenia Sądu w sprawie Griswold vs Connecticut z 1965 roku istnieje w 14. poprawce do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, obejmuje także prawo do aborcji.

 

Skutki Roe vs Wade były i są fatalne z punktu widzenia obrońców życia. Centers for Disease Control szacuje, że od 1973 roku 50 mln nienarodzonych Amerykanów zginęło w wyniku aborcji. W USA aborcja na żądanie jest praktycznie całkowicie legalna podczas trwania całej ciąży. Dla przykładu, aborcja przez częściowe urodzenie (która w zasadzie niewiele różni się od dzieciobójstwa) była legalna aż do 2003 roku, kiedy Izba Reprezentantów zagłosowała za zakazem tego barbarzyńskiego zabiegu i prezydent George W. Bush podpisał tą ustawę.

 

Jednak podejście obywateli USA jest coraz bardziej konserwatywne, jeśli chodzi o aborcję. Badania Gallup, jednej z największych instytucji badających opinię publiczną w USA, wskazują, iż od kilkunastu lat nieustannie wzrasta liczba Amerykanów deklarujących postawę pro life. O ile w 1995 roku 56% Amerykanów uważało się za pro choice a tylko 33% uważało siebie za przeciwników aborcji, w 2010 roku ilość zwolenników legalnej aborcji spadła do 45% populacji a zwolenników ochrony życia ludzkiego wzrosła aż o 14%, do 47%.

 

Partia Republikańska zaczyna coraz gorliwiej walczyć o prawo do życia. Sprzyja jej malejące poparcie dla prezydenta Baracka Obamy i Partii Demokratycznej. Po zwycięstwie Republikanów w ubiegłorocznych wyborach do Kongresu 23 stany wprowadziły zakazy pokrycia finansowania aborcji przez ubezpieczenie. Z kolei w tym roku Izba Reprezentantów uchwaliła The No Taxpayer Funding for Abortion Act, który ma zabronić finansowania aborcji z budżetu państwa. Niemniej jest mało prawdopodobne, by druga izba Kongresu (Senat) uchwaliła ustawę, a nawet w przeciwnej sytuacji veto Obamy jest przesądzone.

 

Skąd takie zmiany w amerykańskim społeczeństwie i wśród amerykańskich polityków? Od kilkudziesięciu lat rola religii w amerykańskim społeczeństwie gwałtownie słabnie. Niemniej niektóre Kościoły są coraz bardziej aktywne w walce na rzecz życia. Choć tradycyjne wspólnoty protestanckie (jak np. luteranie, metodyści, itd.) coraz rzadziej bronią tradycyjnych wartości, tracą one jednak członków. Jedynie ewangelikalni protestanci zyskują wiernych. A oni właśnie z reguły są konserwatywni i zaangażowani w politykę. Choć Kościół katolicki, do którego należy co czwarty Amerykanin, traci powołania i wiernych (gdyby nie latynoamerykańscy imigranci, amerykański Kościół byłby w demograficznym odwrocie), to w przeciwieństwie do lat 70-tych, kiedy jezuita i jednocześnie polityk, ks. Robert Drinan SJ, był jednym z najbardziej proaborcyjnych członków Izby Reprezentantów, katoliccy biskupi coraz częściej namawiają swoich wiernych do aktywnego przeciwstawiania się aborcji.

 

Ponadto ruch pro-life, choć jest zmarginalizowany przez media i polityków, organizuje masowe marsze, jak np. Marsz dla Życia w Waszyngtonie, w którym idzie od 250.000 do 400.000 osób co roku.

 

Wreszcie, największym sojusznikiem ruchu pro life jest nauka. Odkąd pojawiły się badania ultrasonograficzne trudno się łudzić, że ludzki płód jest zlepkiem komórek. Dr Bernard Nathanson, jeden z najaktywniejszych działaczy pro choice w latach 60-tych i ginekolog odpowiedzialny za tysiące „zabiegów” usuwających rozwijający się płód, radykalnie zmienił swoje stanowisko w sprawie aborcji właśnie za sprawą tej technologii. M.in. dzięki staraniom ruchu pro life 18 stanów przyjęło prawa, które nakazują ginekologom wykonującym aborcję poinformować kobiety nią zainteresowane o możliwości zobaczenia przed zabiegiem zdjęcia ultrasonograficznego swojego dziecka.

 

Podsumowując, amerykańscy działacze pro-life nie są w idealnej sytuacji. Od 1973 roku aborcja w Stanach Zjednoczonych jest legalna z niewieloma ograniczeniami; od tego czasu liczba legalnych aborcji przekroczyła szokującą granicę a w tej chwili Amerykanie mają najbardziej proaborcyjnego prezydenta w swojej historii. Jednak ruch pro life potrafił zmobilizować mniejszość ortodoksyjnych katolików i ewangelikalnych protestantów do działania, zorganizować wielkie marsze w obronie życia i wykorzystać naukę jako narzędzie do walki o prawdę. Dzięki tym działaniom opinia publiczna i elita polityczna powoli zmieniają swoje podejście do aborcji.

 

Dzisiaj na Zachodzie obrońcy tradycyjnego ładu moralnego, obrońcy rodziny, religii, prawa naturalnego i ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci stają się coraz bardziej napiętnowani przez media i polityków, a czasami także przez swoich kapłanów. Lecz warto przywołać słynne zdanie Kierkegaarda, że prawda zawsze należy do mniejszości. Doświadczenie amerykańskich działaczy pro life pokazuje, że wiele lat wysiłku może przynieść pozytywne skutki. Jak na razie nie są to zmiany rewolucyjne, ale każda zmiana społeczeństwa, mentalności czy ustroju jest długim marszem pełnym trudności i pierwotnego odrzucenia.

 

Filip Mazurczak — student stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona w Waszyngtonie. Interesuje się m.in. katolicką nauką społeczną, bioetyką oraz dialogiem międzyreligijnym.

 


 

Artykuł pochodzi z IMAGO – Czasopismo Fundacji Pro Humana Vita, które było wydawane w latach 2011-2012 w celu promocji bioetyki. Jest próbą wakacyjnego przypomnienia tego cennego dzieła i najciekawszych artykułów.

You may also like

Facebook