Budować na nowo. Domy Samotnej Matki Archidiecezji Krakowskiej

by FUNDACJA JZN
Domy Samotnej Matki to miejsca, w których kobiety na nowo uczą się budowania relacji i wiary w siebie. W Archidiecezji Krakowskiej działają dwa – w Krakowie i w Wadowicach.

Pierwszy Dom Samotnej Matki powstał przy klasztorze sióstr nazaretanek na ul. Warszawskiej w Krakowie. Jego pomysłodawcą był bp Karol Wojtyła, który już jako wikariusz parafii pw. św. Floriana z wrażliwością podchodził do sytuacji kobiet, które mijał na ulicach. Następnie przed wyjazdem na konklawe zadbał o zakupienie budynku przy ul. Przybyszewskiego, który stał się Domem, a następnie również oknem życia. Natomiast Dom im. Emilii Wojtyłowej w Wadowicach to dar Archidiecezji dla Ojca Świętego. Papież będąc w mieście rodzinnym, dziękował za to „schronienie dla matek noszących dzieci pod swoimi sercami”.

Opiekę nad Domami sprawują Wydział Duszpasterstwa Rodzin Archidiecezji Krakowskiej oraz zgromadzenia zakonne. – W tym momencie w naszych domach mieszka ok. 15 kobiet. Jest to liczba bardzo ruchoma, ponieważ na bieżąco staramy się przyjmować wszystkie te osoby, które potrzebują wsparcia i  pomocy. Kobiety przychodząc do naszego domu, spotykają się z przyjęciem. Często ich sytuacja jest bardzo trudna, często nie mają miejsca, gdzie mogłyby zamieszkać – wyjaśnia ks. dr Paweł Gałuszka, dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Rodzin. – Pierwszą, podstawową pomocą jest danie im dachu nad głową, zapewnienie najbardziej podstawowych potrzeb, kiedy mieszkają u nas, kiedy rodzą dziecko. Zapewniamy opiekę nad kobietami i dziećmi. Również pozwalamy im tutaj wzrastać w innych przestrzeniach. Gwarantujemy pomoc psychoterapeutyczną oraz taką, jakiej oczekują – tłumaczy ks. Gałuszka.

Stworzyć prawdziwy dom

Dom Samotnej Matki przy ul. Przybyszewskiego prowadzony jest przez siostry nazaretanki. Mogą do niego zgłosić się kobiety w ciąży lub mamy z niemowlętami do pół roku, które znalazły się w trudnej sytuacji. Jak wyjaśnia s. Kanizja Szałankiewicz, dyrektor Domu, siostry starają się stworzyć prawdziwy dom i zapewnić kobietom oraz dzieciom poczucie akceptacji i bezpieczeństwa. Z odrzuceniem spotykają się kobiety w różnym wieku – najmłodsza mama przebywająca w Domu miała 13 lat, najstarsza 47.

Pomoc ofiarują również liczni darczyńcy, którzy zapewniają ubrania dla kobiet i dzieci, pampersy, mleko oraz kosmetyki. S. Kanizja opowiada, że dzięki tym darom udaje się wspierać również potrzebujące rodziny spoza Domu.

Od 2006 r. działa tam również pierwsze w Polsce okno życia. Od tego czasu pozostawiono w nim 23 dzieci. Trudno jest mówić o średniej liczbie uratowanych dzieci na rok, gdyż nie jest regularne zjawisko. W okresie Bożego Narodzenia w oknie znalazło się dwoje dzieci.

Gdy siostry usłyszą alarm, natomiast schodzą do okna. Jeżeli jest w nim dziecko, wstępnie je badają i wzywają pogotowie. Gdy maluch przebywa w szpitalu, siostry m.in. kierują prośbę do sądu o nadanie mu tożsamości. Później trwają procedury adopcyjne, które często przebiegają sprawnie, by dziecko jak najszybciej trafiło do kochającej rodziny. Nazaretanki zawsze powierzają Bogu mamy pozostawionych dzieci, by otrzymały potrzebne wsparcie. S. Kanizja wyznaje, iż posługa ta to nieustanny adwent, oczekiwanie na dzieci.

Przede wszystkim towarzyszyć

W Domu Samotnej Matki w Wadowicach posługują siostry albertynki. Towarzyszą one mamom z małymi dziećmi oraz kobietom w ciąży. Historia każdej z nich jest inna, dlatego wsparcie i wychodzenie z kryzysu przebiega w indywidualny sposób. S. Ewelina, dyrektor Domu, wskazuje, że dopiero po zapewnieniu podstawowych potrzeb, m.in. schronienia i jedzenia, można zająć się kwestiami prawnymi kobiet. Szczególnie ważne jest również poczucie bezpieczeństwa, które umożliwia im budowanie więzi. Osoby te często mają doświadczenie destrukcyjnych relacji, dlatego bardzo trudno jest im nawiązywać nowe kontakty. Jeśli jednak uda im się otworzyć na drugiego człowieka, tworzą trwałe znajomości, które trwają także poza tym domem.

Większość pań po opuszczeniu domu dalej utrzymuje kontakt z siostrami. – Są takie panie, które nie chcą kontaktu. Ale są takie panie, myślę, że większość, które potrzebują kontaktu i wsparcia, zwłaszcza tego duchowego i psychicznego, niekoniecznie materialnego – opowiada s. Ewelina. – Tak naprawdę chodzi o relacje, o poczucie, że jest ktoś, dla kogo jestem ważna, że jest ktoś, do kogo mogę zadzwonić, przyjechać, mogę powiedzieć, że jest mi trudno. Te panie często nie mają osób, do których mogą zadzwonić i powiedzieć: „Siostro, mamo, tato czy babciu – mój syn, moja córka zrobił, zrobiła pierwszy krok.” Myślę, że my, siostry, trochę zapełniamy ten brak. Chcemy taką funkcję pełnić – żeby te panie miały ludzi – dzieli się albertynka.

Zaczęłam wszystko od nowa

Pani Anna doskonale pamięta pierwszy dzień w wadowickim Domu. Przyjechała do niego z asystentem rodziny. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek trafi do takiego miejsca. Doświadczenie przemocy, utrata pracy i niepokój o dziecko – brak dobrych perspektyw budził w niej wielki strach. Ale dzięki siostrze przełożonej i temu Domowi odzyskała wiarę w siebie i w to, że może jeszcze coś dobrego stworzyć. – Tu zaczęłam wszystko od nowa, odnalazłam spokój, mogłam się zacząć leczyć. Później znalazłam pracę. Budujemy wszystko na nowo – wspomina.

Jak wyjaśnia, codzienność w Domu była normalna: posiłki, dyżury i osobiste obowiązki. Z racji pracy, którą udało jej się znaleźć, wychodziła wcześnie rano i wracała popołudniami. Odkrywane stopniowo poczucie bezpieczeństwa pozwoliło jej podjąć leczenie u psychiatry. Doświadczenie dobroci i życzliwości również pomagało jej uwierzyć w siebie.

– Do tej pory odkrywam, jaką jestem osobą. Siostra przełożona, s. Ewelina, jest dla mnie jak moja mama. Jestem tutaj trzeci raz, bo po ostatnim razie, jak się stąd wyprowadziłam, zaczęła się pandemia, i zaczęłam pić, zabrano mi dziecko, straciłam mieszkanie, straciłam pracę. Trzeci raz s. Ewelina wyciągnęła do mnie rękę. I traktuję ją jak swoją mamę. I udało się, wróciłam po leczeniu, odzyskałam syna, mam pracę – wyznaje kobieta.

Pani Anna uważa, iż warto skorzystać z takiej pomocy. – Za ten Dom i za opiekę w tym nim ręczę, że naprawdę jest super. Nie ma się czego bać. Gdybym wcześniej miała takie myślenie, jak mam teraz, to ani chwili dłużej bym nie przebywała w tym miejscu, w którym przebywałam, tylko od razu bym przyjechała tutaj – zapewnia mama.

Uwierzyłam w siebie

Pani Agnieszka mierzyła się ze strachem o dzieci. Wcześniej na pewien czas odebrano jej syna. Gdy trafiła do Domu, zaczęła wierzyć w siebie i w swoje możliwości. Siostry zaopiekowały się nią, zawsze obdarzały wsparciem, dobrym słowem i pokazały jej, że może naprawdę wiele. – Siostry nigdy mnie tu nie zostawiły samą, zawsze mogłam na nich polegać. Zawsze służyły pomocą i radą. I to, że one wierzyły we mnie, że dam radę. Zaczęłam powoli stawać na nogi, przechodziłam terapię, urodziłam tu synka najmłodszego, co ma 2 latka. Do tej pory do nich jeździmy z tego względu, że dzieci je bardzo kochają – opowiada pani Agnieszka.

Codzienność w domu nauczyła ją planowania i organizacji czasu. Teraz stara się wykorzystywać to w swoim mieszkaniu. Wyznaje, że bardzo brakuje jej Domu i sióstr, lecz wie, że zawsze może do nich dzwonić i przyjeżdżać do Wadowic.

Co powiedziałaby kobiecie, która znajduje się w podobnej, trudnej sytuacji? – Żeby się nie bała. Ja też na początku się bałam, ale warto było. Za tę miłość, którą tutaj dostałam, za to zaufanie i za to oddanie sióstr. Ks. Robert też pomagał, rozmowy też z nim były. Za tę opiekę która tu jest, i to co tu można uzyskać, to naprawdę warto – przyznaje pani Agnieszka.

Źródło: diecezja.pl

You may also like

Facebook