Jeżeli rozmywamy język lub zmieniamy znaczenie słów, stwarzamy możliwość łatwiejszej akceptacji przez społeczeństwo tego, co dotychczas było uważane za zło moralne. Jeśli aborcja pozostanie zabiciem człowieka o wiele mniej ludzi ją zaakceptuje niż wtedy, gdy nazwiemy to prawem reprodukcyjnym czy seksualnym kobiety – mówi Jakub Bałtroszewicz. Prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny i Fundacji JEDEN Z NAS oraz sekretarz generalny Europejskiej Federacji dla Życia i Godności Człowieka „One of Us” udzielił wywiadu portalowi PatrzNaRęce.pl.
Agnieszka Opiłowska: Podczas, gdy światowa opinia publiczna skupia się na wydarzeniach na Kapitolu i zawirowaniach związanych z Donaldem Trump’em, w Izbie Reprezentantów realizowany jest następny etap lewicowej rewolucji. Niższa Izba Kongresu przegłosowała projekt wprowadzający do swego regulaminu język tak zwany ,,neutralny płciowo”. Przykładowo słowa matka i ojciec zostały zastąpione terminem ,,rodzic”. Zmiany dotyczą też stosowania zaimków osobowych. („himself” oraz „herself” zostały zamienione na słowo „themselves”). Izba Reprezentantów utworzyła też stałe Biuro ds. Różnorodności i Integracji. Jak ocenia Pan te decyzje?
Jakub Bałtroszewicz: Jak wiele lat temu pracowałem dla Fundacji „Pro Humana Vita” pani profesor Wandy Półtawskiej, miałem okazję wielokrotnie z panią profesor rozmawiać u niej w mieszkaniu w Krakowie na Brackiej. Ona mi powiedziała coś co utkwiło we mnie i do dziś tkwi – że ta zmiana społeczna, która nadchodzi i może wywrócić chrześcijański porządek do góry nogami, nie będzie zmianą rewolucyjną. Owa zmiana nie dokona się, mimo tego co widzieliśmy w październiku na polskich ulicach, przez jakieś gwałtowne wydarzenia, lecz będzie zmiana znaczenia języka. Pani profesor mówiła o tym w taki sposób: nie będą nas zmuszać do tego, żebyśmy nagle wierzyli w rzeczy, w które nie wierzymy, ale zmienią znaczenia słów – w taki sposób je rozmyją zmieniając definicje, że w pewnym momencie zostaniemy jakby zneutralizowani, będziemy bezradni.
To się właśnie dokonuje. Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj solidarność z kobietami znaczy zupełnie co innego niż 25 lat temu. Dziś jest to popieranie aborcji. Dlaczego „należy być” solidarnym z kobietami popierając aborcję? Bo to jest prawo reprodukcyjne i seksualne, to już nie jest zabicie dziecka. W ten sposób, zmieniając definicję słów, zmienia się rzeczywistość. Przecież nie można nie popierać praw kobiet, praw reprodukcyjnych, bo nie można nie być solidarnym z kobietami – jeśli to robisz, zostajesz seksistą, stajesz się złym człowiekiem, nie robisz tego co jest dobre.
Podobnie, gdy mówimy o rodzicielstwie. Choćby w Ameryce obserwując, co piszą na Twitterze, ludzie z ruchu ,,Black Lives Matter” czy innych mocno lewicowych ruchów, ale też zwykła młodzież, która należy do tzw. influencerów na Facebooku, Instagramie czy TikToku – zauważamy zaskakujący trend. Mianowicie oni na swoich profilach wstawiają zaimki jakimi chcą być określani. Przez to próbują definiować jakiej są płci. To jest bardzo zastanawiający trend, bo okazuje się, że płeć biologiczna przestała być dla nich ważna a jej zewnętrzne cechy, przez które identyfikujemy czy dany człowiek jest kobietą czy mężczyzną – przestają się liczyć. Jedynie ważne jest to, jak człowiek siebie identyfikuje. Jeżeli się identyfikuje jako kobieta, mimo, że biologicznie jest mężczyzną, a ty się nie zwracasz do niego takim zaimkiem, przez który on się identyfikuje – to go nienawidzisz, to jest mowa nienawiści.
W ten sposób tzw. polityczna poprawność eliminuje rzeczywistość biologiczną. To niby nie jest żadna rewolucja, ale w rzeczywistości przychodzi moment, gdy czuję, że mam związane ręce. Bo jeśli nazwę kogoś zaimkiem związanym z jego płcią biologiczną to mogę w niektórych krajach zostać nawet aresztowany i osądzony.
Dlatego zaczynamy słyszeć stwierdzenia, że mężczyzna może też rodzić dzieci. Tak, może – jeśli płeć męska jest związana tylko z kulturową identyfikacją a nie biologią. Dochodzimy więc do absurdu, który jest konsekwencją tzw. inżynierii społecznej czy kulturowej, która zmierza do całkowitego rozmycia obiektywnego porządku rzeczy zastępując go subiektywnymi emocjami, lub całkiem dowolną kreacją własnej tożsamości.
Narzędziem do krępowania ludzi myślących wedle dotychczasowego porządku wartości jest tzw. polityczna poprawność, która sprawia, że jeśli się nie podporządkujesz nowym regułom językowym, no to jesteś zły.
Agnieszka Opiłowska: Z pozoru niewinne zmiany w regulaminie. Jak taka ingerencja w język, którym posługują się czołowi urzędnicy w państwie, w perspektywie długofalowej może wpłynąć na społeczeństwo?
Jakub Bałtroszewicz: Jeżeli już nie ma mamy i taty czy kobiety i mężczyzny, a jest rodzic 1 czy rodzic 2 to znaczy, że generalnie dowolna osoba może być rodzicem. Nie musi być to kobieta i mężczyzna jak sugeruje nazwa mama i tata tylko wystarczy, że to będzie dwóch mężczyzn czy dwie kobiety.
W tym sensie zmiana języka umożliwia zmiany w funkcjonowaniu społeczeństwa, które wcześniej były nie do pomyślenia. Dlatego, że wcześniej wychodzono z założenia, że rodzina to biologiczna kobieta i biologiczny mężczyzna, którzy mogą mieć dzieci i jak mają dziecko to są jego mamą i tatą. A poprzez nazwanie mamy i taty rodzicem 1 i rodzicem 2 otwieramy ścieżkę do tego, by dowolnie identyfikująca się kulturowo osoba mogła być nazwana rodzicem.
Także tego typu zmiany oczywiście mają fundamentalny wpływ na każdego człowieka, bo jeżeli odchodzimy od języka tradycyjnego na rzecz języka opartego na nowej ideologii, rozmytego różnymi rodzajami teorii gender, teorii płci kulturowej, to wtedy otwieramy możliwość całkowicie dowolnej autokreacji – każdy jest tym kim chce być, lekceważąc jasne biologiczne fakty.
A jeżeli jeszcze podlewamy to sosem demokracji: „każdy ma prawo być tym kim chce być” – to sprawa zaczyna być skomplikowana. Nauczanie Kościoła czy nauki biologiczne tracą znaczenie. Bo fakty biologiczne zaczynają być drugorzędne wobec subiektywnego kulturowego postrzegania samego siebie.
Agnieszka Opiłowska: Dlaczego ideolodzy gender ingerują w oficjalny język?
Jakub Bałtroszewicz: Wróćmy do przykładu aborcji – zgodnie z faktami biologicznymi jest ona zabiciem dziecka w łonie matki. A dziś w USA już się nawet nie mówi „terminacja ciąży”, bo to sugeruje, że coś się przerwało, a jeśli nie ma życia to się go nie przerwało.
Jeżeli rozmywamy język lub zmieniamy znaczenie słów, stwarzamy możliwość łatwiejszej akceptacji przez społeczeństwo tego, co dotychczas było uważane za zło moralne. Jeśli aborcja pozostanie zabiciem człowieka o wiele mniej ludzi ją zaakceptuje niż wtedy, gdy nazwiemy to prawem reprodukcyjnym czy seksualnym kobiety. Ludzie wtedy zaczynają myśleć – a co mi do tego.
Agnieszka Opiłowska: Manipulacje językowe stały się narzędziem walki cywilizacyjnej, walki z człowiekiem i jego godnością. Jak możemy się przed tym bronić?
Jakub Bałtroszewicz: Bronić jest się bardzo trudno. Trzeba po prostu walczyć o odzyskiwanie tradycyjnych definicji danych słów. Trzeba mieć odwagę mówić, że solidarność z kobietą nie oznacza uznania, że ma ona prawo decydować o życiu lub śmierci dziecka poczętego. To jest fałszywa solidarność.
Bardzo ciekawa jest działalność Bena Shapiro. Warto sobie poszukać jego wypowiedzi choćby na Facebooku, gdzie konsekwentnie obala teorię gender bardzo logicznymi argumentami. Jeżeli stoimy naprzeciwko siebie i debatujemy i po jednej stronie jest logika a po drugiej emocje i uczucia – to logika zawsze wygrywa. Ben Shapiro prowadzi tę debatę w sposób genialny. Natomiast po drugiej stronie jako odpowiedź widzimy bezsilną agresję i gniew, bo ,,niszczysz moje prawo bym był tym kim chcę”.
Agnieszka Opiłowska: Widzimy, że Ameryka staje się areną ofensywy sił liberalno- lewicowych. Żeby jednak nie popadać w pesymizm- gdzie szukać nadziei?
Jakub Bałtroszewicz: Nie zgadzam się z tezą postawioną w tym pytaniu. Uważam, że wygrana Joe Bidena w wyborach prezydenckich nie jest wcale jakąś katastrofą, zwycięstwem sił liberalnych i lewicowych. Jest na pewno krokiem w tył i na pewno administracja Joe Bidena zrobi wiele by odwrócić decyzje administracji Donald’a Trump’a np. z pewnością zostanie przywrócony szeroki strumień pieniędzy dla Planned Parenthood (administracja Trump’a ten kurek przykręciła).
Można się też spodziewać, że agenda lewicowa, choćby w tym obszarze zmiany znaczenia słów, będzie promowana. Natomiast obecnie mamy najbardziej konserwatywny od wielu lat skład Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Wystarczy jedna sprawa związana z aborcją, by mieć szanse na obalenie niesławnego wyroku Roe versus Wade. Ruch pro-life jest w USA silniejszy niż kiedykolwiek i wbrew różnym oskarżeniom nie uważam, by on się upolitycznił. Dlatego, że w USA nie potrzeba polityków, by zmienić prawo odnośnie do aborcji tylko potrzeba działania Sądu Najwyższego.
Jeżeli mówimy o beznadziei to polecam do przemyślenia esej Marcina Kędzierskiego o „katolickim imaginarium”, w którym pisze o trwającym procesie liberalizacji polskiego społeczeństwa (tak widocznego na przełomie października i listopada podczas „Strajku Kobiet”). Czy rzeczywiście ten proces jest nieunikniony, a my jako katolicy możemy go tylko opóźniać?
Rozmawiałem niedawno telefonicznie z księdzem, który prowadzi Grupy Apostolskie dla młodzieży. Ta elitarna, zaangażowana, rozmodlona młodzież brała udział z spotkaniu na Zoomie i okazało się, że część z nich miała błyskawice ustawione na swoich profilach. Widać jak wielu młodych ludzi niewiele rozumie z tego co się dzieje. Nikt nie jest w stanie wytłumaczyć sensu współczesnych przemian. Myślą, że popierając hasła podsuwane przez lewicowe środowiska związane z teoriami gender walczą o nowoczesność, wolność i godność człowieka. W rzeczywistości posługują się zmanipulowaną definicją wolności „od czegoś”, a nie tej, której jeszcze tak niedawno uczył nas Karol Wojtyła – wolności „do czegoś”, „ku czemuś”. Tylko w skrócie to opisuję.
Kościół w Polsce musi się nauczyć rozmawiać z młodymi ludźmi, ich językiem, bo obecnie tego nie potrafi. Przez to traci młodzież. Nie to jednak jest najgorsze. Skutkiem tej nieudolności Kościoła jest zagubienie młodego pokolenia w sferze wartości i uleganie fałszywym prorokom współczesności.
Nie jestem jednak pesymistą tylko ostrożnym optymistą, nie wszystko jest stracone, to nieprawda, że ideologia lewicowo- liberalna musi nas zalać i możemy tylko czekać, kiedy to nastąpi. Patrząc na historię Kościoła i jego największe kryzysy, wiemy że zawsze się odradzał, dzięki prorokom i świętym, których „znikąd” dawał Bóg. Kościół bowiem należy i zależy nie tyle od ludzi, co od Pana Boga, od Ducha Świętego, który nim kieruje. Katolicyzm nie jest religią beznadziei tylko nadziei, oczekiwania, postawą ciągłej pracy nad sobą i dawania świadectwa innym.
Mój ojciec duchowy, spowiednik zawsze mówi „jeżeli chcesz zmienić świat zacznij od siebie”. Generalnie trwanie w beznadziei nie jest postawą chrześcijańską. Jeśli każdy z nas zrobi to, co do niego należy, dając świadectwo prawdzie, również w naszym pokoleniu spełnia się słowa Jezusa „jam zwyciężył świat”.