W dobie, kiedy ojcostwo jest podupadłe, kiedy męskość koncentruje się – przepraszam, że tak to określę – na zabawach seksualnych (duża rzesza mężczyzn się na tym koncentruje) – św. Józef pokazuje, że seksualność to jest sprawa zupełnie drugorzędna, że jest coś ważniejszego – opiekuńczość. Proszę zobaczyć, jakim on musiał być opiekunem, że Maryja była mu w pełni posłuszna. On jej nigdy w życiu nie zawiódł. Tu pokazuje mężczyznom drogę – podkreślił dr Jacek Pulikowski w rozmowie z portalem Radia Maryja.
Czy każdy mężczyzna jest powołany do ojcostwa?
Tak. Bezwzględnie każdy, choć nie każdy do ojcostwa fizycznego. Są tacy, którzy chociażby ze względów zdrowotnych nie nadają się do małżeństwa (jak czytamy w Piśmie Świętym, niektórzy takimi wyszli z łona matki), kolejna kategoria to ludzie okaleczeni przez innych – okrutne to, ale się zdarza – i dzisiaj trzeba by było dorzucić trzecią kategorię: do małżeństwa nie nadają się ci, którzy sami siebie okaleczyli. To są nałogowcy, którzy nie panują nad sobą. Nie mogą siebie dać w miłości, bo siebie nie posiadają. Jednak powołani do ojcowania w szerokim tego słowa znaczeniu są wszyscy. Oczywiście każdy kapłan powinien być ojcem, bo jak nim nie będzie, to będzie do niczego kapłanem. On ma ojcować swoim parafianom, katecheta swoim uczniom itd. W ojcostwie są dwa kluczowe słowa – miłość i odpowiedzialność. Miłość rozumiana jako troska o dobro powierzonych sobie, bezinteresowny dar z siebie samego w trosce o dobro tego, kogo miłuję i odpowiedzialność, która jest w ogóle funkcją męską. W raju to Ewa zerwała owoc, ale pan Bóg pytał: „Adamie, gdzie jesteś?”, bo to jemu Bóg zlecił odpowiedzialność. W małżeństwie mężczyzna powinien być odpowiedzialny za losy całej rodziny, a nie zrzucać winę na żonę, co się niestety często zdarza. A zaczęło się w raju. Adam też zwalał winę na żonę i jeszcze na Pana Boga. Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie (w domyśle ona jest winna, bo ona mnie skusiła i Ty jesteś winien, bo Ty ją przy mnie postawiłeś). To jest genialny zabieg mężczyzn tłumaczących swoją ucieczkę od odpowiedzialności. Tam – jak powiedziałaby młodzież – Adam powinien wziąć „na klatę” to, co się stało i powiedzieć: „Panie Boże zawiniłem, nie upilnowałem, moja wina”. Ten element miłości jako troska o dobro, element odpowiedzialności za losy powierzonych sobie czy w rodzinie – żona, dzieci, a w parafii – proboszcz, w diecezji – biskup, a w świecie – papież, to wszystko są ojcowskie funkcje: miłość, odpowiedzialność i jeszcze bym dorzucił opiekuńczość, która jest szczególnie ważna w stosunku w stosunku do żony i dzieci.
Dlaczego obecnie mężczyźni uciekają od tego powołania? Chodzi mi o ucieczkę od fizycznego bycia ojcem.
To jest dramat, dlatego że są oszukani, najkrócej mówiąc. Uwierzyli w fałszywą wizję szczęścia, szczęścia w pojedynkę, bez miłości. Indywidualizm podpowiada wzorce typu: „singielek”, „Piotruś Pan”, Playboy i jeszcze inne wersje kalekich mężczyzn, którzy dobrze się bawią i tę zabawę nazywają szczęściem. Oczywiście jest to mylenie pojęć, bo w ciele można zdobyć tylko przyjemność – i co gorsza ludzie tego nie wiedzą – , że przyjemność musi maleć. Te same powtarzane bodźce będą dawały coraz słabszą reakcję organizmu, a więc nie da się utrzymać przyjemności na tym samym poziomie. Jak ktoś zainwestuje w przyjemności, to będzie musiał ciągle mnożyć bodźce i w pewnym momencie bodźców nie starczy. Przykładowo ludzie, którzy szukają szczęścia przez przyjemności seksualne tak naprawdę zmierzają do własnej impotencji, bo muszą stosować coraz silniejsze bodźce, żeby ich ciało w ogóle reagowało aż w końcu bodźców nie starczy. Przez przyjemności szczęścia się nie znajdzie. Inni szukają szczęścia przez spełnienie swoich planów. Ludziom wydaje się , że są kreatorami rzeczywistości a nie stworzeniami. To jest też bardzo poważne rozróżnienie, o którym coraz częściej jawnie mówię, bo ludzie to kompletnie pomylili. Kluczowa w podejściu do życia jest odpowiedź na pytanie: Czy jestem stworzeniem, czy stwórcą? Jeżeli jestem stworzeniem, to mam rozpoznać plan Stwórcy, kim jestem i co powinienem zrobić, a jeśli jestem stwórcą, to ja sam będę kreował, co rzekomo da mi szczęście. Ludzie wchodzą na tą drugą ścieżkę. Wymyślają sobie kariery, które mają dać im szczęście. Jak będę mistrzem świata, to będę szczęśliwy. Jak zdobędę ośmiotysięczniki zimą, to będę szczęśliwy itd. Tymczasem on będzie zadowolony, ale nie szczęśliwy. Bowiem szczęście jest zarezerwowana dla wymiaru duchowego i w zasadzie jest jedno źródło szczęścia. To jest relacja miłości między dwoma osobami obdarzonymi wymiarem duchowym. Szczęście mogę czerpać z relacji: ja – Bóg, ja – drugi człowiek. Mężczyźni tego nie wiedzą i szukają szczęścia w materii: w karierach, zdobyczach takich czy innych, nie wiedząc, że jest to tylko zadowolenie, satysfakcja, że to nie jest jeszcze szczęście. Mężczyźni uwierzyli w fałszywą wizję szczęścia i żeby mężczyzna mógł być naprawdę obiektywnie szczęśliwy, to musi przekroczyć siebie i musi zostawić tę ukochaną materię, z którą tak dobrze się czuje i spojrzeć wyżej na człowieka. Człowiek musi stać się dla niego ważniejszy od materii. Ilu mężczyzn żeni się i nadal jego kariera ważniejsza jest od żony i od dzieci. Czyli ma szansę na szczęście przez relację miłości, ale nie korzysta z tego, bo nadal koncentruje się na świecie materii, która daje mu zadowolenie i on to nazywa szczęściem. To jest wielka tragedia oszukanych mężczyzn. Niestety, dość powszechna.
Podczas ostatnich wydarzeń, chodzi mi zwłaszcza o strajki kobiet, często pojawiała się teza, że ciąża to sprawa kobiety i że to kobieta może decydować, czy chce urodzić dziecko, czy je zabić. Czy faktycznie jest to tylko sprawa kobiety?
Z tego, co wiem to kobiety nie są wiatropylne, a gdyby tak było, to stając w przeciągu mogłyby sobie zafundować ciążę, a później coś z tym robić, ale poważnie mówiąc, mamy do czynienia nie z kawałkiem ciała kobiety, tylko z żywą osobną istotą ludzką. Kobieta ma pełną wolność, ona może podjąć współżycie lub nie i to jest jej pole wolnej decyzji. Natomiast jeżeli się zabawia w sposób, który może spowodować powstanie nowego człowieka – mówiąc już tak górnolotnie, ale bardzo realnie – stworzenie wspólnie z Bogiem nowego człowieka, to ten człowiek nie jest jej własnością. Człowiek właściwie nie jest niczyją własnością, tylko własnością Pana Boga i nikt nie ma prawa go zabijać: ani matka, ani ojciec. Natomiast to, że kobiety wyszły na ulice, protestując, żądając prawa do zabijania własnych dzieci, to wielki dramat. Jakbyśmy spojrzeli głębiej, to, o co one tak naprawdę wołały? Żeby mężczyźni nadal mogli być bezkarni, mogli się zabawiać ich ciałami, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności, czyli kompletnie uciekając od swojej roli, a one będą miały prawo do likwidowania skutków nieodpowiedzialnej działalności męskiej. Oczywiście te biedne dziewczyny, w większości oszukane, nie bardzo wiedziały, dlaczego protestowały. One po prostu umęczone byciem w domu, umiejętnie podpuszczone, wyszły na ulice. One też były oszukane! Zresztą ojciec kłamstwa właśnie w ten sposób montuje takie sprawy. Mężczyźni oszukani, że znajdą szczęście poza małżeństwem i rodziną, poza opiekuńczością, poza odpowiedzialnością za powierzonych sobie, szukają go w karierach „singielka”. Kobiety oszukane uwierzyły, że jak będą jak mężczyźni, będą robić męską karierę, to będą szczęśliwe, ale one co najwyżej będą zadowolone, a nie szczęśliwe, bo ich przeznaczeniem jest macierzyństwo. Nie mówię tego jako wróg kobiet, tylko przeciwnie, życząc kobietom szczęścia. Życzę, żeby powróciły do macierzyństwa i chroniły macierzyństwo. Oczywiście za protestem kobiet jest dramatyczne zagubienie mężczyzn, którzy powinni wystąpić równie licznie i powiedzieć, że to są nasze dzieci i nie pozwolimy ich zabijać. Obrona, odpowiedzialność to jest funkcja męska.
Z czego wynika ucieczka mężczyzn od odpowiedzialności?
Mężczyzna, który nie dorósł do tego, że on może być szczęśliwy, tylko wtedy, kiedy będzie ojcować, kiedy stanie się opiekunem, obrońcą wierzy, że zabawa da mu szczęście, czy kariera w świecie. On ucieka od tego, co mu przeszkadza w zabawie czy karierze. To jest dramat, że ludzie rezygnują z czegoś dużo ważniejszego na rzecz czegoś, co jest tego niewarte. Dla mężczyzny najtrudniejsze jest uznanie, że człowiek jest ważniejszy od materii. Pułapka jest w tym, że mężczyzna ma wszystkie talenty do obróbki materii, do walki z materią – i mówię to jako mężczyzna. Nam walka z materią sprawia niesamowitą frajdę, tylko że to nie jest jeszcze szczęście. Istnieje coś znacznie wartościowszego. Natomiast to, żeby mężczyzna odwrócił się od materii, to jest zadnie kobiety. Kobietę uczyniono jako potrzebną pomoc. Pytanie do czego? Ona jest stworzona do tego, żeby nauczyła mężczyznę kochać, żeby mężczyzna zobaczył, że człowiek jest ważniejszy od materii. Pan Bóg wymyślił absolutnie genialną sprawę, a mianowicie zakochanie. Mężczyzna, który liczył się tylko z materią np. „kochał” rower (jeździł 5 godzin dziennie, potem pieczołowicie czyścił i spał z ręką na rowerze) nagle się zakochuje. On zapomina, że miał rower i teraz ta kobieta ma ogromną moc i przez dwa lata (chemia zakochania trwa ok. dwóch lat) on może przestać przeklinać, zacząć chodzić do kościoła, może przestać ćpać, pić, palić. On wszystko dla ukochanej kobiety zrobi, póki ją zdobywa. Jednak niestety dzisiejsza moda podpowiada tym dziewczynom, że na trzecim spotkaniu ma z nim iść do łóżka i ona… jest zdobyta, traci moc i staje się zakładniczką. Te wszystkie dziewczyny mieszkające z chłopakiem na „kocią łapę” w wolnym związku są nieszczęśliwe. Ponad 90 proc. kobiet w takim związku marzy o tym, żeby wyjść za mąż, a ponad 80 proc. mężczyzn w tej sytuacji w ogóle nie zakłada małżeństwa. Nie wiadomo co gorsze, czy naiwność, czy cyniczne draństwo. Kobiety po prostu nie wykorzystują swojej gigantycznej mocy, by pomóc mężczyźnie wzrastać. By nauczyć go dostrzegać człowieka, postawić materię na właściwym miejscu, poniżej człowieka. Zakochanie jest wielką szansą na wzrost obojga.
Ale obecnie obserwujemy też dobre zjawiska. Mężczyźni przecież częściej uczestniczą w życiu rodziny, nie tylko zabezpieczając jej byt, ale poświęcają dużo czasu dzieciom, angażują się w życie rodzinne.
Jest to zjawisko, na które pewnie składa się wiele czynników, również to, że przestało być „dyshonorem”, przewijanie przez mężczyznę dziecka, czy zabawa z dzieckiem. Kiedyś majestat mężczyzny nie pozwalał na to, żeby zejść na poziom dywanu i bawić się klockami. Akurat to, że mężczyźni nie wstydzą się być z żoną i dziećmi, to jest bardzo pozytywne. Natomiast niestety nie wszyscy to potrafią. Potrafią to mężczyźni, którzy gdy się zakochali (lub wcześniej), zostali nauczeni budowania relacji z człowiekiem. Mądra dziewczyna nauczyła go liczenia się z człowiekiem, z jej uczuciami, nawet z jej słabościami czy kaprysami. Nie chodzi o wodzenie za nos, tylko o to, żeby liczył się z tym, że inny człowiek może inaczej myśleć na dany temat. Im bardziej go dziewczyna jeszcze przed ślubem nauczyła na sobie budowania relacji z człowiekiem, tym on łatwiej wejdzie w relację z dzieckiem. To jest fundamentalnie ważne, bo najważniejszym czynnikiem zabezpieczającym dzieci przed zagubieniem w życiu, (co jest dzisiaj troską wszystkich rozsądnych rodziców), żeby media, świat zewnętrzny nie wykradł im dzieci. Najsilniejszym argumentem na utrzymanie dziecka w świecie wartości domu rodzinnego, również przy Bogu, jest dobra więź z przyzwoitym ojcem. Teraz mamy rzesze przyzwoitych ojców, którzy nie mają dobrej więzi z dzieckiem i bezradnie patrzą, jak dziecko odchodzi, rówieśnicy stają się ważniejsi, media stają się ważniejsze, internet. Natomiast jeśli ojciec ma dobrą więź z dziećmi, to dzieci pójdą za nim i nie pogubią się w życiu. To jest walka o najważniejsze wartości, bo z drugiej strony ta relacja miłosna z dziećmi jest też źródłem szczęścia. Relacja miłosna małżeńska to jest najgłębsza jaka w ogóle może być między człowiekiem a człowiekiem. Jan Paweł II mówił o „komunii osób” na wzór komunii osób Boskich. To jest porażające określenie. Nie ma drugiego takiego układu człowiek – człowiek, żeby mogła być tak głęboka relacja, jak między mężem i żoną. Pan Bóg wymyślił małżeństwo, ale do małżeństwa Pan Bóg dołączył instrukcję obsługi. Niestety ludzie wchodząc w małżeństwo, działają niezgodnie z instrukcją obsługi. Cudzołożą przed ślubem i potem się dziwią, że małżeństwo nie działa. Producent jest poważny i daje pełną gwarancję na pełnię szczęścia, jeżeli tylko zastosujemy 10 punktów, które On wyznaczył. Trzy pierwsze – relacja z producentem, 7 następnych – relacje międzyludzkie. Wtedy małżeństwo będzie największym źródłem szczęścia, jakie mogą dawać relacje miłości międzyludzkiej. Drugą w kolejności relacją, jest relacja z dziećmi, które powinny być relacjami miłości do końca życia. Oczywiście inna z oseskiem, inna z nastolatkiem, a jeszcze inna z dorosłym, które założyło już własną rodzinę, ale zawsze powinna to być relacja miłości. Jeśli nawet jedno dziecko wyjdzie z relacji miłości np. dorosłe się pogubi, to my rodzice nie będziemy mieli do końca życia spokoju. Ono będzie jak ta zagubiona owca. Pasterz musi znaleźć zagubioną owcę. Dopiero gdy ma komplet, to się cieszy. I to samo jest z rodzicami. Żeby nasze „owce i baranki” się nie pogubiły, to musimy o nie dbać od urodzenia, a nawet od poczęcia. Ogromnie ważna relacja ojca z dziećmi. Relacja! – nie obsługa finansowa, tylko bezpośrednia relacja. Na przykład kąpiąc dziecko, ojciec, mimo woli buduje z nim relację. Dotyk ma ogromną moc budowania więzi. Niedawno były ankietowe badania dorosłych (powyżej 30 roku życia). Okazało się, że ludzie, którzy jako dzieci byli kąpani przez ojca, po trzydziestu latach mieli znacznie lepszą wieź z ojcem niż ci, którzy nie byli przez ojców kąpani. Bardzo wyraźnie w badaniach wyszło – aż sami badający byli zszokowani – jaki to miało wpływ. Mężczyźni są kiepscy w budowaniu relacji, ale jeżeli uznamy eksperctwo żony i będziemy ją podpytywać, a ona będzie nas naprowadzać, to zbudujemy przepiękne relacje. Im dziecko jest mniejsze, tym jesteśmy bezradniejsi, a kobieta jest ekspertem.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Mniej więcej od śmierci Jana Pawła II budzą się mężczyźni w Polsce. Mężczyźni się organizują, nie chcą być już „Piotrusiami Panami”, Playboyami, jakimiś niedojrzałymi chłopczykami, tylko chcą być prawdziwymi facetami i powstają różne grupy męskie głównie skupione przy Kościele. To są „Wojownicy Maryi”, których prowadzi ks. Dominik Chmielewski. To jest gigantyczna organizacja, gdzie na spotkanie przyjeżdża 1500 osób. Jest rozbudowana formacja mężczyzn św. Józefa. Są także „Rycerze Świętego Pawła” na Wybrzeżu, Rycerze Kolumba, Rycerze Jana Pawła II, Plutony, brygady Różańcowe. Proszę zobaczyć, że dzisiaj mężczyźni biorą sobie za patrona Maryję – najwspanialszą z kobiet, która kiedykolwiek na świecie była, i Józefa – najwspanialszego ojca.
Właśnie o tego najwspanialszego ojca chciałabym zapytać. Czy św. Józef może być wzorem dla współczesnych mężczyzn? Czy mężczyźni mogą zaczerpnąć coś dla siebie z jego ojcostwa?
Oczywiście, że tak. Nawet powiedziałbym, że właśnie w dobie, kiedy ojcostwo jest podupadłe, kiedy męskość koncentruje się – przepraszam, że tak to określę – na zabawach seksualnych (duża rzesza mężczyzn się na tym koncentruje) – św. Józef pokazuje, że seksualność to jest sprawa zupełnie drugorzędna, że jest coś ważniejszego – opiekuńczość. Proszę zobaczyć, jakim on musiał być opiekunem, że Maryja była mu w pełni posłuszna. On jej nigdy w życiu nie zawiódł. Tu pokazuje mężczyznom drogę. Mężczyźni chcą rządzić w rodzinie i powinni (w dobrym tego słowa znaczeniu), ale niech popatrzą, w jaki sposób się taką pozycję zdobywa. Przez służbę, przez opiekuńczość, a nie przez żądanie: jestem ojcem, mężem i mi się należy szacunek. Krzykiem to się nic nie zdobędzie. Krzykiem to można zaszantażować i zastraszyć. Jest jeszcze druga sytuacja z Józefem. Największym lękiem człowieka jest lęk przed śmiercią. Kobieta jest tak związana z dzieckiem, że dla niej śmierć dziecka jest porównywalna z lękiem przed własną śmiercią. I teraz ginie jedyne dziecko, dwunastolatek, trzy dni go nie ma. Matka przerobiła wszystkie scenariusze jego śmierci i nagle po trzech dniach widzi go całego zdrowego i żywego. Co powinna zrobić? Rzucić się na dziecko, wypłakać się… A co ona mówi w takiej chwili. (Największych emocji, jakich może doświadczyć matka po stracie ukochanego dziecka.) Ona mówi: „Ojciec Twój i Ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Zwracam się teraz do panów. Panowie, o takie miejsce w sercu żony walczmy, żeby wstała w środku nocy i poszła, dlatego że mi ufa, i żebym nawet w najgorszych emocjach ja byłbym ważniejszy dla niej niż ona sama. Na tym polega miłość. Mąż miłujący żonę czyni ją ważniejszą od siebie samego, bezinteresowny dar z siebie samego. Kobiety mają to jakby we krwi, bo i pragnienie więzi z drugą osobą, i cała nastawiona jest na osobę, ma gotowość poświęcenia się dla drugiego człowieka. To jest związane z jej macierzyństwem. Mężczyzna tego nie ma wrodzonego, ale ma się tego nauczyć i kobieta jako potrzebna pomoc ma go tego nauczyć! Żeby pragnął relacji miłości, żeby był gotów do ofiarności i żeby nauczył się budować relacje. To wcale nie jest łatwe, bo my w relacjach jesteśmy jak słonie w składzie z porcelaną. Trzeba chęci obu stron. Trzeba chęci żony, żeby była nauczycielką i chęci męża, żeby się uczyć od żony. Jednak żony zostały podpuszczone, że „nie będziesz starego dziada uczyć”, „on powinien wiedzieć, jakby kochał, to by wiedział”. Natomiast faceta podpuszczono: „Nie będziesz baby słuchał” i mamy co mamy. Jest zablokowana nauka budowy relacji miłości. Dzisiaj kobiety w małżeństwach cierpią najbardziej na to, że nie mają z mężem relacji miłości. Nie brakuje im pieniędzy, ale relacji. Oskarżają mężów, nie zdając sobie sprawy, że to również ich nieodrobiona lekcja. To tak jakby nauczycielka w czwartej klasie mówiła: „wiecie mam takiego pecha, że w mojej czwartej klasie żadne dziecko nie umie dodawać do 10”. Każdy zareagowałby tak samo i powiedział: „Chwileczkę przecież to ty jesteś tam nauczycielką”. Dokładnie to samo trzeba powiedzieć żonie, narzekającej na złą relację z mężem: „Przecież to ty jesteś nauczycielką relacji”. Jednak w chwili, kiedy miała gigantyczne możliwości, pokierowania jego zachowaniem, kiedy się w niej zakochał, wszystko by dla niej zrobił, ona wtedy to zmarnowała. To teraz w małżeństwie jest ciężka robota, żeby od nowa rozkochać męża w sobie. I drogie panie, nie rozkochacie męża w sobie ciągłym narzekaniem i wytykaniem nawet prawdziwych błędów. Inne kobiety będą go podziwiać, będzie mu lepiej z innymi kobietami. Nie musi od razu zdradzić żony, ale będzie mu przyjemnie w towarzystwie innych kobiet, bo inne go doceniają, a żona ciągle na nim „psy wiesza”. To jest utrata instynktu samozachowawczego. Nauczycielka ma mobilizować ucznia. Dzisiaj kobiety podpuszczone walczą z mężczyznami. Nie wolno dzisiaj kobiecie o nic męża poprosić. Najlepiej, żeby trenowała sztuki walki i mu przyłożyła, ale to jest żałosna wizja i nie o to chodzi. Nie tak Pan Bóg wymyślił małżeństwo i nie po to stworzeni są mężczyzna i kobieta. Tragedią dzisiejszych kobiet jest to, że uciekają od swoich odwiecznych ról: od macierzyństwa i szerzenia miłości w świecie. Tragedią mężczyzn jest, że nie wchodzi w należne mu role (odpowiedzialnego opiekuna i obrońcy), że nie przekracza siebie, nie stawia wyżej człowieka niż materii, nie wchodzi w relacje miłości. Najtrudniejszym dla kobiet zdaniem w Piśmie Świętym jest 2 000 lat temu wypowiedziane przez św. Pawła, (dzisiaj to brzmi jak horror): „Żony bądźcie poddane mężom”. Dla dzisiejszej kobiety to jest nie do przyjęcia. Tymczasem każda kobieta powinna marzyć o takim mężu, któremu może być poddana. Nie ma być poddana w dziedzinach kobiecych, które od niej zależą, ale w tych decyzjach dalekosiężnych, męskich – „czy zerwać jabłko z drzewa, czy też nie” – ma być poddana mężowi, bo „zerwie” i historia świata się załamie. Jest to oczywiście symboliczne. O ile szczęśliwsza jest kobieta, jak nie ma na głowie tych decyzji materialnych, dalekosiężnych i troski o to, co będzie z rodziną za 30 lat itd. Nie ma poddać się naiwnie mężczyźnie niedojrzałemu np. powierzy mu finanse, a on roztrwoni majątek na swoje przyjemności. Ma powierzyć się mężczyźnie dojrzałemu, którego znalazła i pomogła dorosnąć. Z drugiej strony mężczyzna, któremu powierzy się odpowiedzialność, rośnie. To jest takie sprzężenie, im bardziej kobieta podda się przyzwoitemu mężowi, tym bardziej on będzie wzrastał. Trzeba pamiętać, że zaraz po zadaniu „żony bądźcie poddane mężom”, jest zdanie „mężowie miłujcie żony” i to jest najtrudniejsze zdanie dla mężczyzn. Miłujemy żony, ale w jaki sposób? Czy tylko zarabiając, obrabiając swoją kochaną materię, uczciwie oddając pieniądze na życie? Trzeba miłować w sposób, by żonę przekonać, że jest kochana. Żeby czuła się kochana, a więc gesty, słowa, serdeczność w codzienności itd. Ale my nawet się tego nie uczymy. „Wystarczy, że zarabiamy na życie” – powie wielu mężczyzn, jednak to nie wystarczy. Czasem sobie żartuje i mówię, że nawet nie musisz kochać żony, byle ona się czuła kochana. Tak naprawdę wielu mężczyzn kocha żony, ciężko pracuje, poświęca się itd. Natomiast żona nie czuje się kochana, bo mąż zapomina o tych prostych gestach, typu miłe słowo, przytulenie, kwiatek bez okazji. Z drugiej strony tych gestów, to ona miała go nauczyć. Relacje w małżeństwie są poblokowane, dlatego tak chętnie spotykam się z małżeństwami, tłumaczę te pozornie oczywiste rzeczy. Jak ktoś to zrozumie, to ma otwartą drogę do szczęścia. Jeżeli oboje małżonkowie postawią na relacje, na to, że rodzina jest ważniejsza od wszystkich prac zawodowych, od wszystkich pieniędzy, domów, samochodów, że kobieta jest nauczycielką relacji, a mężczyzna ma jej słuchać w tym względzie i jeżeli on będzie żonie pokazywał, że ją kocha w taki sposób, że ona subiektywnie będzie się czuła kochana, a ona będzie go podziwiać i chwalić, to będą ze sobą przeszczęśliwi. On przez nią będzie wychwalany pod niebiosa, podziwiany za to, że jest wspaniałym mężem, bo ona przy nim czuje się kochana. Naprawdę niewiele potrzeba.
Dziękuję za rozmowę.