Do tej pory zawsze oczywistym było, że samobójców w miarę możliwości trzeba ratować, zaopiekować się nimi tak, aby porzucili myśl o śmierci. Obecnie coraz więcej osób uważa, że w samobójstwie nie tylko nie należy przeszkadzać, ale wręcz powinno się w nim pomóc.
Oczywiście nie nazywają oni wtedy samobójstwa samobójstwem tylko eutanazją, czyli z greckiego „dobrą śmiercią”. Uzasadniają potrzebę jej wprowadzenia (śmiertelnym) współczuciem, chęcią przerwania cierpienia, którego człowiek nie może znieść, prawem do decydowania o swoim losie. Pokazują obrazki bardzo chorych ludzi z pytaniem: jaki cel ma ich życie? Jest zupełnie bezwartościowe.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Czyli do bardzo modnego ostatnio określenia dotyczącego tzw. jakości życia – jeśli nie jest ona dostateczna, to według zwolenników eutanazji życie może być przerwane. Można stwierdzić, że – zakładając, że nie dojdzie do nadużyć (a bardzo często dochodzi) – o jakości swojego życia powinien wyrokować sam zainteresowany i decydować się na eutanazję w pełni świadomie i samodzielnie. Jednak w takim wypadku wiadomo, że znaczna część takich decyzji będzie podejmowana pod wpływem rozpaczy i poczucia bycia nieprzydatnym, które wykreowanie pojęcia jakości życia jeszcze bardziej pobudza. Czyli wchodzimy tu dokładnie w definicję samobójstwa popełnianego ze strachu, bezsilności.
Doskonale obrazuje to historia Janusza Świtaja. W 1993 r. w wieku 18 lat uległ wypadkowi motocyklowemu. Od tamtej pory jest sparaliżowany, oddycha za pomocą respiratora. W 2007 r. złożył do sądu wniosek o możliwość poddania się eutanazji. Czuł, że jego życie nie ma żadnego celu, że jego jakość jest tak niska, że przysparza jedynie problemów innym ludziom, którzy muszą się nim opiekować. Z pomocą przyszła Anna Dymna, która podarowała Januszowi specjalistyczny wózek i zaoferowała pracę w swojej Fundacji „Mimo wszystko”. Aktorka tłumaczy, że czasem wystarczy się do kogoś uśmiechnąć, poprosić o coś, żeby poczuł się znowu potrzebny. Janusz Świtaj aktywnie działa na rzecz niepełnosprawnych, niedawno rozpoczął studia psychologiczne. Jego historia miała posłużyć zwolennikom eutanazji w walce o legalizację procederu w Polsce. Stało się zupełnie odwrotnie, bo Janusz Świtaj pokazał, że jakości życia nie mierzy się sprawnością fizyczną ani jakąkolwiek inną.
Eutanazja coraz częściej jest wykonywana nie tylko w przypadkach nieuleczalnych fizycznych chorób powodujących duże cierpienie, ale także wtedy, gdy dana osoba czuje się źle pod względem psychicznym. Kilka lat temu w Belgii lekarze wyrazili zgodę na poddanie eutanazji 24-letniej Laury chorującej na depresję. Dziewczyna podjęła o niej decyzję po rozczarowaniu miłosnym, wcześniej przebywała w szpitalu psychiatrycznym. Może gdyby ktoś wyciągnął do Laury pomocną dłoń zamiast oferować jej najłatwiejsze i najgorsze rozwiązanie, dziewczyna wciąż by żyła, odnalazła szczęście i sens życia? Tak jak Janusz Świtaj. Tu jednak postanowiono kierować się śmiertelnym współczuciem. Lekarze przyjęli rolę zabójców, depcząc zasady starożytnej przysięgi Hipokratesa („nigdy nikomu, ani na żądanie, ani na prośby niczyje nie podam trucizny”). Dochodzi do odwrócenia tak podstawowych prawd jak ta, że życie zawsze jest dobrem, a nikomu nikt nigdy w żadnych okolicznościach nie może odebrać życia.
Gdy słucham czasem dyskusji o jakości życia, o tym, czyje życie ma sens, a czyje go nie ma, przypomina mi się scena z dnia kanonizacji Jana Pawła II, scena, której nigdy nie zapomnę. Przed koncertem jednego ze znanych zespołów na scenę weszły dzieci z Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Jaszkotlu. Dzieci porzucone przez rodziców, bardzo chore, często zdeformowane, większość z nich była na wózkach inwalidzkich, kilkoro cierpiało na Zespół Downa. Łączyła je jedna wspólna cecha – stojąc na scenie cieszyły się tym, że żyją, tym, że zebrani ich słuchają. Śpiewały piosenkę o nadziei. Ludzie wokół mnie płakali, ja też. Nie pamiętam już, jaki to słynny zespół śpiewał po nich, pamiętam tylko ich rozświetlone buzie. I nadzieję, jaką wlały w serca dzięki swojej piosence, nadzieję, jakiej nie mógłby dać nikt inny, nikt, kto dysponuje wyższą „jakością życia”.
Ewa Rejman
Źródło: www.droga.com.pl