Obrońcy życia w Stanach Zjednoczonych krytykują Donalda Trumpa po tym, jak 16 października ogłosił, że jego administracja podpisała porozumienie z niektórymi firmami farmaceutycznymi, którego skutkiem będzie ułatwienie dostępu do zapłodnienia pozaustrojowego poprzez znaczne zmniejszenie jego kosztów. Prezydent uznał to za historyczny krok dla rodzin dotkniętych niepłodnością i element polityki prorodzinnej. Tymczasem działacze pro-life wskazują na etyczne konsekwencje tej decyzji.
Według Trumpa jest to jedna z „najodważniejszych i najbardziej znaczących decyzji podjętych kiedykolwiek przez prezydenta, aby wprowadzić cud życia do większej liczby amerykańskich domów”. Da ona „milionom Amerykanów nową szansę przeżycia doświadczenia rodzicielstwa”. Szef państwa żartował, że niedługo zaczną przychodzić na świat „dzieci Trumpa”. Natomiast sekretarz zdrowia Robert F. Kennedy Jr stwierdził, że „pójdzie do nieba” za wspieranie in vitro.
Otoczenie prezydenta wskazuje, że jest to spełnienie jego przedwyborczej obietnicy w dziedzinie polityki rodzinnej. Tymczasem obrońcy życia skrytykowali decyzję Trumpa, wskazując na masowe niszczenie embrionów w czasie procedury zapłodnienia pozaustrojowego.
„Jako katolik wiesz, że in vitro łamie prawo Boże, a jako człowiek nauki wiesz, że zabija ona miliony dzieci w fazie embrionalnej” – zwrócił się do Kenendy’ego John-Henry Westen, współzałożyciel portalu pro-life LifeSiteNews.
Z kolei Lizzie Marbach, była dyrektor komunikacji z organizacji Ohio Right to Life (Prawo do Życia w Ohio) i współpracownica Trumpa w kampanii prezydenckiej w 2020 roku zaznaczyła, że in vitro jest czymś strasznym, szczególnie ze względu na eugeniczną selekcję embrionów, ich zamrażanie i wykorzystywanie przez pary jednopłciowe. Zaapelowała o zakazanie takich praktyk, zamiast ich wspierania.