Brytyjska firma Béa fertility ogłosiła, że prowadzi prace nad nowym start-upem, który ma umożliwić przeprowadzenie sztucznego zapłodnienia w warunkach domowych. Autorzy pomysłu chcą, aby „leczenie niepłodności stało się bardziej przystępne cenowo i dostępne dla wszystkich”.
Zestawy do sztucznego zapłodnienia mają być dostarczane pocztą. W ich skład wejdą: testy ciążowe i owulacyjne, próbki nasienia oraz specjalne urządzenie umożliwiające wprowadzenie go do dróg rodnych kobiety. Wszystko za „skromną” sumę ok. 1500 euro. Autorzy start-upu szacują skuteczność tej metody na 10-20% (w pierwszym cyklu) i oceniają, że potencjalny wskaźnik ciąż po kilku cyklach wzrośnie do 60%.
Doniesienia o start-upie wzbudzają skrajne reakcje w społeczeństwie i nie są wolne od zastrzeżeń etycznych. Niedawno świat dowiedział się o sprawie Stephenie Taylor, która dzięki zamówionej przez Internet próbce nasienia i wykonanej samodzielnie inseminacji, zaszła w ciążę i urodziła córkę. Pojawia się w tym miejscu szereg pytań. Czy są to warunki powoływania do życia nowej istoty ludzkiej godne człowieka? Czy, jak zapowiadają autorzy badania, zestawy do sztucznych zapłodnień rzeczywiście „leczą niepłodność” czy tylko umożliwiają poczęcie bez eliminacji faktycznej przyczyny problemu? Z usług takich firm jak Béa fertility będą mogły skorzystać nie tylko pary mające problem z poczęciem dziecka, ale tak naprawdę każdy – tak jak w przypadku Stephenie Taylor.
Niestety, komercjalizacja tej sfery życia człowieka i możliwość zamówienia nasienia przez Internet sprawia, że dziecko staje się towarem na sprzedaż jak każdy inny produkt dostępny online. Zestawy do sztucznego zapłodnienia nie leczą niepłodności, lecz w myśl „zrób to sam!” są wyrazem mentalności: „dziecko dla wszystkich, dziecko dla mnie”. Poważne zastrzeżenie budzi również fakt, iż powołując do życia dziecka tą metodą, ogranicza się mu dostęp do wiedzy o swoich genetycznych korzeniach, co może skutkować m.in. problemami z poczuciem tożsamości w nastoletnim i dorosłym życiu.