Są małżeństwem od 24 lat. Mają sześcioro dzieci, w tym jedno w niebie. Dwóch ich synów ma zespół Downa. Tworzą szczęśliwą, kochającą się rodzinę, w której od rana słychać radosne okrzyki: „Jest miłość, jest miłość! Tata, kochaj mamę!”.
Państwo Marta i Andrzej Witeccy poznali się w parafialnej wspólnocie Ruchu Światło-Życie. Ich wspólna droga rozpoczęła się od… gitary. – Bardzo mi się podobało, że Andrzej grał na tym instrumencie. Zaofiarował się naciągnąć struny w mojej gitarze. Później skleił w niej gryf. Tak się zaczęła historia naszej znajomości – wspomina pani Marta.
W przygotowaniu do małżeństwa i założenia rodziny pomogli im bliscy znajomi. – Zrozumieliśmy, że małżeństwo nie polega na ciągłym wpatrywaniu się sobie w oczy, ale na pójściu ręką w rękę w tym samym kierunku. Wiedząc, że ważny jest fundament, na którym zakłada się rodzinę, postawiliśmy na Jezusa – mówi pani Marta. W czasie narzeczeńskich rozmów pojawił się temat liczby dzieci. Pan Andrzej marzył o trojgu. Skąd taka liczba? – Jestem najstarszy z pięciorga rodzeństwa. Wciąż pamiętam ścisk panujący w domu – mówi. Z kolei pani Marta jest jedynaczką i pragnęła większej rodziny. Pan Andrzej: – W końcu z naszych rozmów wyłoniła się wspólna wizja wielodzietnej rodziny.
Idealny Jasio
Oboje, będąc jeszcze narzeczonymi, marzyli o tym, by ich pierwszy syn miał na imię Jan. – Wydawało mi się, że to imię dla idealnego chłopca. Pamiętam, że zapytałam Andrzeja, co by się stało, gdyby nasz syn urodził się chory. Chciałam wiedzieć, czy nadał byłby Jasiem. Andrzej odparł, że oczywiście. Ta jego gotowość do wychowywania każdego dziecka, także chorego, była dla mnie niezwykle istotna – wyjaśnia pani Marta. Zdrowy Jasio urodził się po ślubie państwa Witeckich.
Wspaniały Szymon
Drugi syn, Szymon, urodził się dwa lata później. Ciąża przebiegała książkowo, jednak po porodzie pani Marta zauważyła, że położne zaczęły w pośpiechu szukać lekarza. – Gdy podano mi synka, spojrzałam na niego i powiedziałam do męża, że wygląda, jakby miał zespół Downa – opowiada mama. Tata: – Choć początkowo zastanawialiśmy się, dlaczego tak się stało, równocześnie myśleliśmy o tym, co możemy w tej sytuacji zrobić, jak pomóc synkowi. Wierzyliśmy, że wszystkie sytuacje spotykają nas z Bożej woli i że Bóg da nam siły, by sobie poradzić z każdą trudnością.
Lekarze potwierdzili przypuszczenia rodziców, że Szymon urodził się z zespołem Downa, i pomogli im. Szczególnie pani doktor, ordynator oddziału noworodkowego, która udzieliła im wielu informacji o tej chorobie i skierowała dziecko do odpowiednich specjalistów. Pani Marta do dzisiaj ze wzruszeniem wspomina rozmowę z tą lekarką i jest za nią wdzięczna Bogu, gdyż wie, że wiele matek w podobnej sytuacji nie doświadczyło takiego wsparcia.
Obecnie Szymon jest prawie dwudziestoletnim bardzo spokojnym i wrażliwym mężczyzną, który chętnie każdemu pomaga. – Ma wyobrażenie o świecie, ale nie wszystko jest w stanie wyrazić słowami. Gdy był niemowlakiem, trudno mi było przypuszczać, że gdy będzie starszy, będziemy tak dużo rzeczy robić wspólnie. Jest wspaniały – zachwyca się synem Marta.
Energiczny Jonatan
Dwa i pół roku później Jan i Szymon zyskali do wspólnych zabaw brata, Jonatana. Pani Marta: – Tryskający energią synek, który zaczął chodzić, mając jedenaście miesięcy, zmobilizował nieprzepadającego za gimnastyką Szymona do wielu aktywności, w tym do jazdy na rowerze.
Radosny Kuba
Mając trzech synów, państwo Witeccy zapragnęli córeczki. Postanowili również zostać rodziną zastępczą. – Chcieliśmy dać dom dziecku z jakąś niepełnosprawnością a najlepiej z zespołem Downa, ponieważ dzięki Szymonowi wiedzieliśmy, jak takie dziecko funkcjonuje i w jaki sposób można mu pomóc – opowiada pan Andrzej. Kupili mieszkanie i wkrótce dostali informację, iż czeka na nich dziecko. Mieli przyjechać i zapoznać się z jego dokumentacją. – Obiecywali nam, że będzie to dziewczynka, a dostaliśmy dokumenty Kubusia – wspomina z uśmiechem pani Marta. – Rok wcześniej koleżanka powiedziała mi, że jej daleka znajoma urodziła bliźnięta. Jedno z nich, chłopca z zespołem Downa, zostawiła w szpitalu. Do domu wzięła drugie, zdrowe dziecko. Pamiętam, że powiedziałam wtedy koleżance, że przyjęlibyśmy tego chłopca do siebie, gdybyśmy mieli większe mieszkanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy w ośrodku adopcyjnym okazało się, że Kubuś jest tym dzieckiem, o którym rozmawiałam z koleżanką – wzrusza się pani Marta. Zapytała wtedy męża, czy to jest problem, że to jest chłopiec a nie dziewczynka, o której marzyli. Usłyszała od niego, że nie i że nie będzie walczył z Panem Bogiem. Pani Marta: – Wtedy wątpliwości zniknęły i zaczęło się wspólne życie.
Jaki jest Kuba? Jest zupełnym przeciwieństwem Szymona. To pełen energii, radosny, nerwowy, ale też wrażliwy chłopak. – Uczy się nie tylko od zdrowego rodzeństwa, ale także od Szymona. Nasi synowie dowodzą, że jedno dziecko z zespołem Downa może być nauczycielem dla drugiego – podkreśla pani Marta i dodaje, że zespół Downa nie definiuje człowieka i nie jest jego podstawową cechą.
Dom pełen miłości
– Na co dzień nie odróżniam, że mam zdrowych synów i synów z zespołem Downa. Ze wszystkimi swoimi dziećmi mam identyczną relację – zaznacza pan Andrzej. To Szymon i Kuba umacniają więzy rodzinne, przypominając, jak ważna jest miłość i jej pielęgnowanie. – Gdy rano mąż wita mnie pocałunkiem, to Kuba woła: „Jest miłość, jest miłość! Tata kochaj mamę!”, by za chwilę dodać: „Ja też was kocham”. Następnie słyszymy Szymona mówiącego: „I ja kocham”. Wtedy każdemu trzeba dać całusa. Dzięki Kubie i Szymonowi nie możemy zapomnieć, że nasz dom jest pełen miłości – mówi z uśmiechem pani Marta.
Jak wygląda życie z dwoma chorymi synami? Pani Marta: – Jako ludzie mamy tendencję do narzekania i szukania problemów tam, gdzie ich nie ma. Uczę dzieci, że narzekać możemy dopiero wtedy, gdy nie mamy za co dziękować. A zawsze mamy za co dziękować. Kubie i Szymonowi niewiele potrzeba do szczęścia. Cieszą się z prostych rzeczy, „rozchmurzając” atmosferę w naszym domu. Są otwarci, bezpośredni i szczerzy.
Czas na dziewczynki
Po czterech chłopcach przyszedł czas na dziewczynkę. Pani Marta urodziła Noemi. – Gdy odetchnęliśmy z mężem po piątce dzieci, to stwierdziliśmy, że jeszcze nam zostało trochę energii na kolejne dziecko – opowiada pani Marta. Ciąża do połowy przebiegała bezproblemowo. Później mama musiała trafić do szpitala, na oddział patologii ciąży. Esterka urodziła się maleńka. Ważyła zaledwie 1300 gramów. Od razu trafiła do inkubatora.
Wiara nas uratowała
Podobnie jak wcześniej u Szymona pani Marta zauważyła u swojej córeczki cechy, które wskazywały na jakąś chorobę. Tym razem nie był to jednak zespół Downa, lecz zespół Edwardsa. Po dwóch tygodniach od narodzin córeczki już mieli pewność. Wyniki badań niepodważalnie potwierdziły, że Esterka cierpi na tę chorobę, która jest wadą letalną.
Pani Marta: – Życie nam się wtedy zachwiało w posadach. Na szczęście jego fundamentem od czasów narzeczeństwa jest Bóg. Mieliśmy więc pewność, że damy sobie radę, pomimo ogromnego huraganu i burzy, które wstrząsnęły naszym domem. Pan Andrzej: – Tylko wiara nas uratowała, ponieważ po ludzku nie można było tego zrozumieć.
Cieszyć się chwilą
Lekarze nie ograniczyli się do postawienia diagnozy. Nie pozostawili rodziców bez wsparcia. Udzielili im cennych wskazówek. Kazali też cieszyć się chwilą. – Od początku kochaliśmy córeczkę i chcieliśmy, żeby była traktowana z szacunkiem. Doświadczyliśmy tego od pielęgniarek i pozostałego personelu medycznego. Lekarka pediatra i neonatolog, która opiekowała się Esterką, okazała nam wiele serca. Otrzymaliśmy od niej również kontakt do Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci – wspomina pani Marta.
Rodzeństwo na medal
Po sześciu tygodniach Esterka została wypisana do domu i trafiła pod opiekę hospicjum. Państwo Witeccy cieszyli się, że rodzeństwo mogło poznać siostrzyczkę. – Całe hospicjum było zachwycone Jonatanem, mającym wtedy 12 lat, który z klocków Lego Technic skonstruował podajnik. Zawisła na nim strzykawka z mlekiem dla Esterki, która była z kolei podłączona do sondy, dzięki której dziewczynka była karmiona. Dzięki podajnikowi w czasie karmienia mogłam głaskać i dotykać Esterkę, dając jej tym sygnał, że jestem przy niej bardzo blisko – mówi z czułością pani Marta.
Także pozostałe dzieci spisały się na medal jako starsze rodzeństwo Esterki. Noemi, wówczas ośmioletnia, bardzo chętnie włączała się w opiekę nad ukochaną siostrzyczką. Uczestniczyła we wszystkich kąpielach. Potrafiła nawet przewijać Esterkę. Siedemnastoletni Janek sprawdził się w tworzeniu tabelek, do których rodzice wpisywali różne informacje dotyczące córeczki, np. ilość zjedzonego pokarmu.
Szymon i Kuba byli niezastąpieni w wynoszeniu brudnych pieluszek do kosza na śmieci. Pani Marta: – Rozczulała mnie postawa Szymona. Pytał nas, czy może się pomodlić za Esterkę i powtarzał niezbyt wyraźnie fragment z Księgi Wyjścia, którego nauczył się na pamięć: „Ja, Pan, chcę być twoim lekarzem”. Siadał przy siostrzyczce, patrzył na nią z czułością i głaskał ją po głowie. Z kolei Kuba wpadał do Esterki na chwilę i pytał, czy siostra jeszcze oddycha. Gdy go zapewniałam, że tak, to go to uspokajało i biegł dalej do swoich zadań. Niektórzy ludzie uważają, że chore dzieci nie powinny żyć, że są one obciążeniem dla rodziny. A ja patrzyłam na Szymona i Kubę i ich ogromną miłość do Esterki. Dzieci z zespołem Downa udowodniły, że są w stanie zatroszczyć się o dziecko z zespołem Edwardsa.
Ojcowska miłość
Sto siedemnaście dni, które Esterka przeżyła po porodzie, były trudnym, ale pięknym czasem dla całej rodziny. – Cieszyliśmy się, że córeczka jest z nami. Wiedzieliśmy jednak, że im bardziej się ona rozwija, tym bardziej odchodzi – przywołuje wspomnienia pan Andrzej. Okazywał on córeczce ogromne pokłady ojcowskiej miłości. Zdarzało się, że zdążył pospać zaledwie pół godziny, a już córeczka go obudziła, domagając się uwagi. Pan Andrzej: – Noce spędzone przy Esterce były tak naprawdę nieustającym czuwaniem. Jakikolwiek szmer dochodzący od niej powodował, że zrywałem się na równe nogi.
Bez bólu i z godnością
Gdy Esterka zaczęła mieć problemy z oddychaniem i zaczęła odchodzić, pomogło hospicjum. – Nie jest prawdą, że gdy odbierzemy dziecku życie w łonie matki, to nie będzie ono cierpiało. Różne źródła podają, że dziecko odczuwa wtedy ból. Prawdą natomiast jest to, że dziecko pod opieką hospicjum nie cierpi. Specjaliści podają mu leki przeciwbólowe, sprawdzają różne parametry. Hospicjum pomaga dziecku odejść w pokoju, bez bólu i z godnością – podkreśla pani Marta.
Głębszy plan
Po śmierci Esterki państwo Witeccy nie zadawali sobie pytania: „Dlaczego?”. Pani Marta: – Wielu ludzi po śmierci dziecka zatrzymuje się na tym pytaniu i nie dostaje na nie odpowiedzi. Wiedziałam, że Bóg nie ma żadnego obowiązku, odpowiedzieć mi na nie. Być może odpowie mi w niebie. Może się też okazać, że wtedy nie będę potrzebowała już wiedzieć, dlaczego tak się stało. Pan Andrzej uzupełnia: – Doświadczyliśmy i doświadczamy Bożego działania w naszym życiu. Jesteśmy przekonani o tym, że nie daje nam On trudniejszych doświadczeń niż te, które bylibyśmy w stanie znieść. Wiem, że jest głębszy plan w tym, że nasza córeczka urodziła się z wadą letalną, choć w tym momencie nie jest on dla nas czytelny. Jeśli miałbym nie patrzyć przez pryzmat wiary, to ogromną wartością było to, że możliwość przywitania i pożegnania Esterki, a także sama jej choroba, umocniła i zjednoczyła naszą rodzinę. W trakcie jej odchodzenia i po jej śmierci prowadziliśmy wszyscy głębokie rozmowy.
Czy po odejściu Esterki dom państwa Witeckich stał się domem żałobnym? – Nie, tak się nie stało, ponieważ był czas, który ona z nami spędziła a my razem z nią. W tym trudnym czasie doświadczyłam okrycia przez Boga jego skrzydłami – puentuje pani Marta.
Przyjaciele życia
9 czerwca 2021 roku państwo Marta i Andrzej Witeccy otrzymali statuetkę Przyjaciela życia, którą przyznaje zarząd Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka. Stowarzyszenie doceniło ich jako cichych bohaterów, których postawa pro-life wyraża się w ich codzienności i miłości rodzicielskiej. Wraz z nimi laureatami wyróżnienia zostali państwo Katarzyna i Mateusz Kłoskowie, którzy prowadzą Fundację Nasze Dzieci – Edukacja, Zdrowie, Wiara i dla których życie nienarodzonych, chorych i bezbronnych osób stanowi najwyższą wartość. Ich fundacja stała się szeroko znana dzięki kampanii pro-life, którą przeprowadziła na billboardach wielu polskich miast po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej z 22 października 2020 roku.