Agata Jędrzejczyk przyznaje, że kiedyś miała lewicowe poglądy i luźne podejście do sprawy aborcji. Wydawało jej się, że jest tak, jak krzyczą uczestnicy strajku kobiet: „Mój wybór, moje ciało”. Życie zweryfikowało te przekonania – to fragment niezwykłej historii małżeństwa, które pożegnało swoje dziecko po kilku ważnych dla nich godzinach. Świadectwo ukazało się na portalu Gościa Niedzielnego.
W 18 tygodniu ciąży okazało się, że dziecko jest chore. Kolejne diagnozy były coraz bardziej przerażające. Badanie USG 3D wykazało, że chłopiec ma wadę letalną, a więc dziecko umrze w czasie ciąży albo zaraz po porodzie. Lekarz podczas wizyty poinformował małżeństwo, że można dokonać aborcji. Nie przekazał jednak, że ciąża nie zagraża zdrowiu i że można ją bezpiecznie donosić.
Nie zająknął się też o istnieniu hospicjum perinatalnego – wspomina A. Jędrzejczyk. – Mąż powiedział wtedy, że nie ma mowy o aborcji, że nie chcemy przecież pozbyć się tego dziecka, bo ono nie przestało być przez nas kochane i chciane. Było natomiast jasne, że potrzebujemy kogoś, kto nam pomoże i powie, co możemy zrobić – dodaje.
Rodzina znalazła pomoc w krakowskim Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera, w ramach którego działa też hospicjum perinatalne. Opinia jednego z kolejnych lekarzy zapadła w pamięć:
– Mówił, że trzeba „to” usunąć, że nie kazałby swojej żonie donosić „takiej ciąży”, że robię sobie krzywdę, że oboje z mężem jesteśmy sadystami, bo jeśli dziecko się urodzi, to będzie konało na naszych oczach bez możliwości uśmierzenia bólu (a przecież żadna matka nie chce zadawać cierpienia swojemu dziecku) i proponował, że wypisze receptę na tabletkę poronną, mgliście tłumacząc, jak ona będzie działać – wylicza Agata.
Do hospicjum rodzice jeździli raz w miesiącu. Tam otrzymywali pomoc i wsparcie. Poród odbył się w 39. tygodniu ciąży, przez cesarskie cięcie.
– Dzięki hospicjum do szpitala mogła przyjść nasza rodzina, nawet nasz dwuletni syn. Obecny był też kapelan szpitala, który ochrzcił Karola – opowiada kobieta i dodaje:
Zrozumieliśmy, że jedyne, czego potrzebuje w takiej chwili noworodek, to czuć się bezpiecznie. Dziecko musi czuć bliskość mamy i słyszeć głos taty. Syn był tylko podpięty do pulsoksymetru, by można było sprawdzać poziom saturacji krwi. Choć teoretycznie miał żyć ok. 3 godzin, był z nami prawie całą dobę. Nie oddałabym tego czasu za żadne skarby. Nie spaliśmy ani chwili, tylko po prostu się przytulaliśmy. Te chwile zostaną z nami na zawsze, bo mamy zdjęcia i pamiątki po Karolu, czyli pudełko wspomnień.
Po śmierci Karola rodzice nadal mogli liczyć na hospicjum – przez rok można bowiem kontynuować spotkania (w przypadku dzieci, które żyją dłużej niż Karol, trafiają one pod opiekę hospicjum domowego).