– Zgłoszony niedawno projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie jest według mnie wysoce niemoralny, sprzeczny z wiedzą naukową oraz z prawami człowieka – mówi w rozmowie z KAI prof. Adam Strzembosz. Były prezes Sądu Najwyższego dodaje, że przedłożony w Sejmie projekt ustawy pozwalającej na aborcję na życzenie do 12 tygodnia ciąży jest niezgodny z Konstytucją RP.
Profesor dodaje, że – z punktu widzenia nauki – jedynym momentem, o którym można mówić jako o powstaniu nowego życia ludzkiego jest moment poczęcia. Taki początek indywidualnego życia jest faktem naukowym, a nie wynikającym ze światopoglądu czy z wiary religijnej. „Dlatego nie istnieją żadne podstawy, wedle których można wyznaczyć czas, do którego można dokonać aborcji, uważając, że nie jest to jeszcze człowiek” – stwierdza.
Prof. Strzembosz wyjaśnia, że w obecnej sytuacji „każda zmiana istniejącego stanu rzeczy poza jednym wyjątkiem, czyli przywróceniem kompromisu aborcyjnego sprzed wyroku TK z 2020 r. – jest nierealizowalna”.
A oto pełen tekst rozmowy:
Marcin Przeciszewski, KAI: Do Sejmu trafił projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie, złożony przez grupę posłów Koalicji Obywatelskiej. Zakłada on m. in. możliwość przerwania ciąży do 12. tygodnia na życzenie kobiety jak również możliwość dokonania aborcji nawet później w określonych przypadkach. Aborcja traktowana jest w kategoriach prawa przysługującego każdej kobiecie. Co Pan profesor na to? Czy aborcja może być uznawana wyłącznie za prawo kobiety, czy wręcz jedno z praw człowieka, tak jak interpretują to jej zwolennicy?
Prof. Adam Strzembosz: Spójrzmy najpierw na język, jakim operują zwolennicy aborcji, jak mocno jest on zakłamany. Chciałbym zacząć od często powtarzanej tezy, że formujący się w kobiecie organizm jest częścią jej ciała. Nie jest to prawda. Jest to osobny człowiek, formujący się w niepowtarzalny sposób, mający własny, oryginalny i indywidualny kod genetyczny. Wprawdzie do tej istoty, która urodzi się za jakiś czas, kobieta ma szczególne uprawnienia z racji, że jest jego matką, ale te uprawnienia nie są takimi, które mogłyby obejmować prawo do życia.
Zwolennicy aborcji mówią z naciskiem, że jest to tylko płód a nie dziecko, ponieważ pozbawienie życia płodu, wydaje się, że nie jest pozbawieniem życia człowieka. Słowo płód w tym kontekście znacznie lepiej brzmi dla ucha. A choć jest to człowiek jeszcze nie całkiem ukształtowany, został on już tak zaprogramowany, że w tej jedynej i niepowtarzalnej formie nigdy nie zaistnieje, jeśli pozbawimy go życia.
Patrząc na to z biologicznego punktu widzenia, nie ma takiej sytuacji, że w którymś momencie rozwoju ciąży następuje radykalny przeskok, powodujący, że od tego czasu mamy do czynienia z człowiekiem. Życie każdego indywidualnego organizmu zaczyna się kiedy chromosomy plemnika łączą się z chromosomami jajeczka i formuje się nowe DNA. Od chwili połączenia się dwóch komórek rodzicielskich, męskiego plemnika i jajeczka kobiety, można mówić o zaistnieniu człowieka. A od momentu, kiedy ta komórka zagnieździ się w macicy, mamy ciągły proces rozwoju, aż do urodzenia. Tak więc – z punktu widzenia biologii – jedynym momentem, o którym można mówić jako o powstaniu nowego życia ludzkiego jest moment poczęcia. Taki początek indywidualnego życia jest faktem naukowym, a nie wynikającym ze światopoglądu czy z wiary religijnej.
Musimy być świadomi, że np. w 7 miesiącu ciąży, jeśli dokonamy cesarskiego cięcia, to w ciągu pół godziny będziemy mieli ukształtowanego człowieka, który będzie posiadał prawa należne każdemu. A jego ewentualne zabójstwo może się skończyć dożywotnim pozbawieniem wolności.
Dlatego nie istnieją żadne podstawy, wedle których można wyznaczyć czas, do którego można dokonać aborcji, uważając, że nie jest to jeszcze człowiek. Ten czas przez ustawodawców jest wyznaczany dowolnie: może to być 12 tygodni, może być 18, czy jakikolwiek inny. Ale zawsze wiąże się to z pozbawieniem życia ludzkiej istoty. Zresztą proponowana ustawa nie wyznacza żadnego terminu, po którym aborcja już nie może być dokonana, jeśli „ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia osoby w ciąży, występuje duże prawdopodobieństwo ciężkich i nieodwracalnych wad płodu albo ciężkiej choroby zagrażającej jego życiu, lub zachodzi podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego”.
Tymczasem życie tej istoty, która już niebawem, za parę miesięcy będzie pełnoprawnym obywatelem naszego kraju jest podstawowym prawem człowieka. Natomiast aborcja nie może być umieszczana w katalogu praw człowieka, gdyż jest ona zupełnie czym innym.
Projektowane rozwiązania – w tym projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie – jako jedyny cel stawiają tzw. świadome rodzicielstwo, rozumiane jako swobodne decydowanie o posiadaniu dzieci, czemu mają służyć: „możliwości stosowania środków zapobiegania ciąży, przerwania ciąży oraz procedur wspomaganej prokreacji”. Aborcja jest traktowana po prostu jako jedna z metod regulacji poczęć i jest wymieniana wśród nich.
– Dla mnie traktowanie aborcji jako jednej z metod regulacji poczęć, w sytuacji kiedy mamy tak wiele środków zapobiegawczych czy nawet „pigułkę po” (można nad nią dyskutować), bądź różne inne sposoby regulacji poczęć włącznie z metodami naturalnymi, jest absurdem. Nie można traktować aborcji jako metody regulacji poczęć.
Druga sprawa. W projekcie ustawy o świadomym rodzicielstwie do dokonania aborcji do 12. tygodnia ciąży, wystarcza wyłącznie wola kobiety. Jest to gorzej niż w okresie rządów Władysława Gomułki, kiedy wprowadzono bardzo liberalne prawo aborcyjne, ale jednak pod pewnymi warunkami. W kwietniu 1956 r. sejm PRL przyjął ustawę o zasadach przerywania ciąży. Pozwalała ona na legalną aborcję w przypadkach „uszkodzenia płodu i zagrożenia życia, ciąży będącej wynikiem przestępstwa np. gwałtu oraz także ze względu na trudną sytuację ekonomiczną”. Czyli nawet za czasów PRL, choć aborcja była łatwo dostępna, domagano się wskazania przez kobietę na przeszkodę w donoszeniu i urodzeniu dziecka, co musiał poświadczyć lekarz wydający skierowanie.
Natomiast w omawianym przez nas projekcie ustawy, aborcja do 12 tygodnia ciąży dokonywana ma być na życzenie kobiety, a na dodatek bez konieczności wskazania przyczyny, którą można zobiektywizować czy podjąć z nią dyskusję. Mówi się tylko tyle, że kobieta może decydować świadomie i to jest jej prawo, a samą aborcję nazywa się świadczeniem medycznym. Brak jest wymogu rozmowy, choćby z psychologiem.
Takie prawo to rzecz haniebna. Nie mogę się na takie rozwiązania zgodzić. Nie dlatego, że jestem katolikiem, ale dlatego, że coś wiem o skutkach jakie zabieg przerwania ciąży może wywołać zarówno od strony biologicznej jak i psychicznej. Nie wiem czy 17-letnia dziewczyna może w pełni ocenić następstwa przerwania ciąży. A – w świetle proponowanej ustawy – nikt nie ma obowiązku jej o tym poinformować. Pomijam już to, że ona po prostu może nie mieć więcej dzieci, gdyż aborcja w tym wieku stwarza takie ryzyko. Ale nie jest także w stanie przewidzieć tych cierpień psychicznych, których może doświadczyć w przyszłości. A jeśli chodzi o wyrzuty sumienia, to znam osoby, które nawet dostały rozgrzeszenie i odprawiły pokutę, ale mając ponad 60 lat nie mogą powstrzymać się od łez, kiedy wspominają moment decyzji o przerwaniu ciąży.
Biorąc to wszystko pod uwagę uważam, że projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie jest wysoce niemoralny, sprzeczny z wiedzą naukową oraz z prawami człowieka. Nie jest to kwestią takiego czy innego światopoglądu bądź wyznania, ale następstwem naukowej wiedzy o rozwoju człowieka w okresie prenatalnym.
Pytanie szersze, z dziedziny filozofii prawa. Czy – zdaniem Pana Profesora – ochrona życia człowieka, także w okresie prenatalnym, powinna mieć odniesienie do prawa stanowionego czy też – jak chcą niektórzy – powinna być wyłącznie wymogiem moralnym?
– Tu są dwie rzeczy. Po pierwsze trzeba zdawać sobie sprawę z pewnej prawidłowości znanej od dziesiątków lat w socjologii prawa. Co jest zakazane, nawet jeśli nie było dotąd zakazane przez prawo, z biegiem czasu staje się zakazem również moralnym. Natomiast to, co było dotąd zakazane przez prawo, ale przeniesiono tę normę prawną do normy moralnej, staje się z biegiem czasu w świadomości ludzi czynem dozwolonym. I to jest bardzo ważne. Jeśli ta norma ma wartość prawdziwej normy prawnej, czyli ius, a nie tylko lex, to ta norma kształtuje również przekonania moralne.
Po drugie, zadaniem państwa jest ochrona człowieka. A jeśli państwo powołane jest do ochrony człowieka, to nie ma powodu, aby nie miało wypowiadać się w kwestii ochrony dziecka, które jeszcze się nie narodziło, ale jako nasciturus ma już pewne prawa, choćby prawo do dziedziczenia.
Jest jeszcze jeden ważny aspekt prawny, to znaczy potrzeba zdefiniowania w jakich wypadkach aborcja może być dopuszczona. Trzeba wziąć pod uwagę, że poczęcie dziecka zazwyczaj jest wynikiem świadomego działania obojga rodziców, zarówno kobiety jak i mężczyzny. Należy od nich więc oczekiwać odpowiedzialności. Oczywiście gdy nagle stało się coś nadzwyczajnego, np. kobieta zachorowała na błyskawicznie rozwijający się nowotwór, co nie było możliwe do przewidzenia, to można stanąć przed wyborem kogo należy ratować: matkę czy dziecko. Ale nie może być tak, że ktoś począł dziecko, a nagle dostał stypendium w Stanach Zjednoczonych, więc bez problemu przewie ciążę. Ważne jest, by przy tym ostatecznym rozwiązaniu kwestii życia dziecka jakim jest aborcja, używać tego środka wyłącznie w sytuacjach nadzwyczajnych. A może to nastąpić – tak jak to przewidywało polskie prawo od 1993 r. – kiedy życie matki i jej zdrowie jest zagrożone, lub kiedy dziecko jest tak strasznie zdeformowane, że trudno jest wymagać bohaterstwa od matki, by donosiła je do momentu urodzenia. Jeśli kobieta w takiej sytuacji doniesie ciążę do końca, to chapeaux bas (kapelusze z głów), ale jeśli nie, to prawo nie może wymagać od niej czynów heroicznych. Podobnie, gdy poczęcie nastąpiło na skutek gwałtu czy kazirodztwa.
W tekście projektowanej ustawy o świadomym rodzicielstwie nie ma żadnego odniesienia do konstytucyjnej normy, wyrażonej w art. 38 Konstytucji RP, stwierdzającej, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Przypomnijmy, że w roku 1997 Trybunał Konstytucyjny orzekł, że aborcja na życzenie, czy z tzw. przyczyn społecznych, jest niezgodna z konstytucyjną zasadą ochrony życia. Czy zatem proponowana ustawa nie pozostaje w sprzeczności z Konstytucją Rzeczypospolitej?
– Zacznę od pewnej anegdoty. Kiedy została uchwalona Konstytucja i miała być w lipcu 1997 podpisana przez prezydenta Kwaśniewskiego, zostałem zaproszony na tę uroczystość. Nagle prezydent mnie chwyta za rękę i stawia tuż za sobą. Natomiast prof. Andrzej Zoll, wówczas prezes Trybunału Konstytucyjnego, zostaje ulokowany parę metrów dalej w jakimś kącie. Stało się tak dlatego, że Trybunał Konstytucyjny w wydanym 28 maja 1997 r. orzeczeniu zahamował liberalizację ustawy o planowaniu rodziny, usuwając z niej wprowadzoną przez SLD poprawkę umożliwiającą aborcję z przyczyn społecznych. Kwaśniewski był tym oburzony i wyraził to w taki sposób.
Ale – niezależnie od tej reakcji ówczesnego prezydenta– wszyscy się do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego zastosowali. A to dlatego, że nie był to, tak jak dziś, „trybunał wydmuszka”, „trybunał kompromitacji” czy trybunał ośmieszający siebie niemal każdym orzeczeniem. Wówczas była to instytucja o niepodważalnym autorytecie. Dlatego orzeczenie z 28 maja 1997 r. przypominające o konstytucyjnej ochronie życia człowieka, w tym o ochronie prawnej w fazie przed urodzeniem, jest dalej wiążące i nie można od niego odejść. Projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie jest więc niezgodny z Konstytucją.
A czy – w świetle tego, co mówi Pan o Trybunale – wyrok Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 r. ograniczający tzw. aborcję eugeniczną, jest wiążący?
– Jestem głęboko przekonany, że od dłuższego czasu Trybunału Konstytucyjnego nie mamy. Po pierwsze są tam dublerzy, trzech ludzi orzeka bez żadnych uprawnień, gdyż nie są sędziami. Poza tym ten Trybunał dokonuje czynów, które nie mieszczą się w głowie jakiegokolwiek obywatela, nie tylko prawnika. Jeżeli np. pani Krystyna Pawłowicz i pan Piotrowicz zasiadają w składzie orzekającym w sprawie, o którą z sami wnioskowali, jest to tak, jak gdybym ja zwrócił się do sądu o rozwód z moją żoną, a następnie ten rozwód orzekł. Coś nieprawdopodobnego! Za coś takiego wylatuje się z sądu i powinno się wylecieć z Trybunału Konstytucyjnego. Pomijam już orzeczenia Trybunału, które są sprzeczne z podstawowymi przepisami naszej Konstytucji.
W jakich sytuacjach?
– Konstytucja mówi np., że umowa międzynarodowa zatwierdzona w odpowiedni sposób, jest ponad prawem zwykłym. Już dwukrotnie w przeszłości Trybunał Konstytucyjny sprawdzał, czy umowy międzynarodowe, które wiązały nas z Unią Europejską są zgodne z polską Konstytucją. Tymczasem skład tego Trybunału, jesienią 2021 r. nagle stwierdza, że jakaś część tego międzynarodowego układu w jaki weszliśmy z Unią, jest niezgodna z Konstytucją RP. Przecież wcześniej było to już w sposób ostateczny sprawdzone.
Co to znaczy? Znaczy to, że obecnie Trybunał Konstytucyjny wydaje orzeczenia, których nawet aplikant sądowy nie powinien wydawać, bo by się skompromitował.
Biorąc to pod uwagę, można powiedzieć, że wyroki tego Trybunału nie istnieją.
Kilka tygodni temu minęło 31 lat od uchwalenia „Ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży”, która zawiera tzw. kompromis aborcyjny, zakładający, że aborcja jest zasadniczo zakazana, a jej dokonanie jest możliwe w trzech przypadkach: gwałtu, zagrożenia życia i zdrowia matki oraz nieuleczalnych wad płodu. Kompromis ten przez niemal 30 lat był akceptowany przez ludzi różnych światopoglądów oraz przedstawicieli wszystkich opcji politycznych, od lewa do prawa. Czy dziś nie warto po prostu do niego wrócić, skoro przez tyle lat gwarantował ład społeczny w tej sferze?
– Powiedziałbym tak: lewica, która podnosi tyle hałasu wobec konieczności realizacji jej aborcyjnego programu – musi się pogodzić z faktem, że każda zmiana istniejącego stanu rzeczy poza jednym wyjątkiem, czyli przywróceniem kompromisu, jest nierealizowalna. Trudno sobie wyobrazić, żeby obecny prezydent zaakceptował tak rewolucyjny program, nie tylko w wydaniu Lewicy, ale również projekt Platformy Obywatelskiej. Jeśli chce się coś załatwić, to trzeba być realistą.
Mówi Pan Profesor, że jedynym wyjątkiem, który byłby dziś możliwy do przeprowadzenia, jest powrót do kompromisu aborcyjnego…
– Tak, jest to jedyna zmiana prawa regulującego kwestie ochrony życia dziś realnie możliwa. Gdyby taki projekt trafił do Parlamentu, miałby duże szanse. Zagłosowałaby za nim z pewnością większość PiS-u, przecież nawet były premier Morawiecki, wypowiadał się jako zwolennik kompromisu wokół aborcji. Trzecia Droga i PSL byłyby na tak, i może nawet jakaś część posłów PO. Wtedy prezydent nie miałby wyjścia i musiałby podpisać.
Wiem, że wiele osób uważa powrót do kompromisu aborcyjnego za coś strasznego. Np. ci z lewej strony uważają, że będzie to zdrada tych pań, które używały brzydkich słów na ulicach miast w 2020 roku. Ale taki jest realny stan rzeczy. Można czekać na nowego prezydenta, nie ma żadnej gwarancji, że nowy prezydent będzie przychylny dla tak skrajnej liberalizacji aborcji jaka jest proponowana w zgłoszonych projektach ustaw.
Dziś – moim zdaniem – można zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze uchwalić ustawę o powrocie do kompromisu aborcyjnego gwarantowanego w ustawie z 1993 r., a po drugie przeprowadzić referendum.
Ale czy zorganizowanie referendum wokół aborcji jest dobrą propozycją? Czy można uciekać się do referendum w tak delikatnych sprawach jak prawa człowieka, a w szczególności prawo do życia?
– Zgadzam się, że referendum nie powinno być przeprowadzane w stosunku do praw człowieka, ani odnośnie do prawa do życia. Ale przy takim pęknięciu społeczeństwa jakie mamy dziś w Polsce, jeśli chce się na trwałe zagwarantować ochronę życia, to uważam, że możliwe jest dojście do tego właśnie poprzez dobrze przygotowane referendum. Oczywiście pod warunkiem, że większość 50 plus jeden, zostanie osiągnięta. A patrząc na różne badania socjologiczne, taka szansa istnieje, bowiem większość Polaków opowiada się przeciwko aborcji na życzenie. Dlatego mówię o referendum, że dziś jest na to szansa, która za rok czy dwa może być znacznie mniejsza.
Dziękuję za rozmowę.
***
Adam Strzembosz – ur. 1930 w Warszawie. Prawnik, działacz „Solidarności”, od 1989 r. podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, od 1990 r. sędzia Sądu Najwyższego, a w latach 1990 – 98 prezes Sądu Najwyższego. Profesor zwyczajny, związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim.