O nadziei w hospicjum, najtrudniejszych momentach i powołaniu do pracy w takim miejscu, o spotkaniach, które budują, wewnętrznym pokoju i Polach Nadziei opowiadają pacjenci, wolontariusze i pracownicy Hospicjum św. Łazarza w Krakowie. Już za kilka dni rozpoczyna się kolejna wiosenna edycja Pól Nadziei, której patronuje abp Marek Jędraszewski.
Jolanta Stokłosa prezes Towarzystwa Przyjaciół Chorych Hospicjum św. Łazarza w Krakowie przypomina, że hospicjum zostało wybudowane w latach ‘90 z darów ludzi dobrej woli z całego świata, a także dzięki wsparciu gminy Kraków oraz zakonu św. Łazarza. Kard. Karol Wojtyła był inicjatorem i wielkim orędownikiem tej wielkiej sprawy. Tak powstało pierwsze Towarzystwo Hospicyjne w Polsce, ale opieka taka realizowana była już wcześniej w szpitalu im. Stefana Żeromskiego na oddziale dra Stanisława Kownackiego. Były tam dwa pokoje i sześć miejsc, gdzie przyjmowano terminalnie chorych.
– Można powiedzieć zatem, że cała inicjatywa powstała w Krakowie. Zresztą z szeregu zbiegów okoliczności – bo i przyczyniła się do tego Hanna Chrzanowska ze swoimi pielęgniarskimi zespołami parafialnymi, i właśnie kard. Karol Wojtyła, który był bardzo zaangażowany w tę ideę.
Dziś fundusze na utrzymanie Hospicjum św. Łazarza w dużej mierze pochodzą od ludzi, którzy mają gorące serca, bo środki państwowe nie wystarczają. Prezes tłumaczy, że potrzeba im ok. 6 mln złotych rocznie. – A opieka, którą prowadzimy jest szalenie potrzebna. Jeżeli mamy przed sobą wizję zakończenia naszego ziemskiego życia, to bardzo potrzebujemy kogoś, kto będzie nam w tym towarzyszył, kto da swoją obecność i profesjonalną pomoc, żebyśmy nie cierpieli, żebyśmy mogli i pojednać się z Panem Bogiem, i pojednać się ze swoimi bliskimi.
Widzę, że oni chcą mi pomóc, nie odpychają mnie
Pan Leszek Magdziarz, jeden z pacjentów hospicjum podkreśla, że opieka, którą tu otrzymuje nie tylko jest bardzo dobra, ale nie da się jej porównać z żadnym innym miejscem, w którym przebywał. Tutaj personel niczego nie odmawia chorym, podchodzi z serdecznością i zawsze stara się udzielić pomocy. – Cieszę się, że tutaj mogę przebywać, bo czuję się pewnie. Nawet w nocy kiedy coś się dzieje lekarz przychodzi, pielęgniarki przychodzą. To są ludzie serdeczni i starają się pomóc. Nigdy nikt niczego tu nie odmówi.
Pan Leszek wskazał także ogromną rolę, jaką odgrywają wolontariusze. Ich życzliwość i uśmiech buduje i wzmacnia. Dzięki temu człowiek czuje się nawet silniejszy na zdrowiu. – Potrzeba mi serdeczności, współczucia. Ja wiem, że jestem chory i że się z tego nie wyleczę. Ale taka opieka lekarska robi swoje. Jak widzę uśmiech na twarzy lekarzy i pielęgniarek – mnie to buduje. Widzę, że oni chcą mi pomóc, a nie odpychają mnie. Starają się wspierać mnie także psychicznie. Są momenty, gdy człowiek się załamuje, ale nie można się poddawać. Jestem bardzo szczęśliwy, że tutaj trafiłem.
Staramy się zaspokoić wszystkie potrzeby
Fizjoterapeutka Dorota Rybak opowiada, że jej przygoda z Hospicjum św. Łazarza trwa już prawie od 20 lat i zaczęła się całkiem przypadkowo. Przyznaje, że na początku nie było to jej wymarzone miejsce pracy i budziło pewnego rodzaju przerażenie. – Ale kiedy zaczęłam pracować bardzo mi się to spodobało. Praca na oddziale stacjonarnym to była pierwsza rzecz. Potem pojawiły się miejsca w domach pacjentów, gdzie chodziliśmy i pomagaliśmy im zorganizować mieszkanie, życie i pomóc rodzinie. Nauczyć jak mają się opiekować chorym, jak sadzać na wózek, pomagać im chodzić i tak dalej. Praca ta przynosi mi ogromną satysfakcję, a jest nią wdzięczność naszych pacjentów, że możemy im pomóc. Cieszą się, gdy choćby na chwilę przynosimy im radość przez to, że pomożemy im wyjść z łóżka, poruszać się, być aktywnym.
Pani Dorota wyjaśnia, że pacjenci trafiają tu z brutalną diagnozą, że nic nie da się już zrobić. Podkreśla jednak, że pracownicy starają się otoczyć pacjenta kompleksową opieką paliatywną. Nie tylko od strony medycznej, ale także poprzez zaspokojenie innych potrzeb: duchowych, socjalnych, czy poszukiwanie rodziny, z którą pacjent dawno nie miał kontaktu. Ważnym elementem jest także uruchamianie pacjenta i jak najdłuższe utrzymanie go w stanie sprawności, tak by mógł być niezależny. To przynosi czasem niespodziewane efekty.
Pani Dorota uważa, że praca w tym miejscu nie powoduje rutyny. – My ciągle spotkamy się z innym człowiekiem, a zatem z innym światem. To jest wielka wartość i to nas ładuje przez cały dzień – spotkania z różnymi ludźmi tu na miejscu czy podczas wizyt domowych z rodzinami pacjentów. Motywuje nas także praca w takim a nie innym zespole i z takimi a nie innymi ludźmi, którzy mają prawdziwe powołanie. Myślę, że osoby, które nie mają powołania do takiej pracy szybko się stąd wycofują. Bo do tego naprawdę trzeba mieć serce. Ja ogromnie cieszę się, że mam czas pobyć z pacjentami, bo nie jestem rozliczana tylko z procedur, które obowiązują normalnie w przychodniach, tylko mogę poświęcić pacjentowi tyle czasu ile potrzebuje. Czasem jest to 10 minut, a czasem godzina lub dłużej. Nie jest to praca tylko rehabilitacyjna, ale także rozmowa, modlitwa, wysłuchanie tego, co te osoby mają nam do przekazania. Jest to bardzo budujące i wnoszące wiele do mojego życia.
Bez wiary pozostaje tylko rozpacz
Dla pani Doroty najtrudniejsze jest, że ci ludzie odchodzą. Przez ciągłe pożegnania gromadzi się ogromny ciężar psychiczny i duchowy. Trudnością jest także patrzenie na długotrwałe cierpienie, któremu czasem, mimo starań, nie można zaradzić i świadomość, że nie można już pomóc. Podkreśla jednak, że te doświadczenia kształtują i pozwalają spojrzeć także na swoje życie i swoje problemy z innej perspektywy. – Bardzo mi pomaga wiara. Jakbym nie miała wiary i myślała, że ludzie odchodzą zupełnie w zapomnienie byłaby to wielka rozpacz. Ja jednak wierzę, że to jest tylko przejście do lepszego życia. To też jest nasza misja, żeby pomóc ludziom przejść jak najlepiej – pogodzonym z Panem Bogiem i ludźmi. Pomaga mi także fakt, że pracuję tu z takimi a nie innymi ludźmi. Są to zazwyczaj moi przyjaciele. Kiedy jest mi ciężko, czy to z powodu pracy czy powodów domowych to zawsze mam z kim porozmawiać.
Jest tu wielu ludzi, których warto spotkać
Józef Zając, emeryt, pracuje w hospicjum jako wolontariusz. Pomaga przy myciu i karmieniu chorych, a także poprzez obecność i rozmowę. Pan Józef uważa, że zaangażowanie się w pomoc chorym w hospicjum było najlepszą decyzją w jego życiu. – Pracowałem w zawodzie 42 lata. Kiedy zastanawiałem się co będę robił, gdy skończę pracę to wymyśliłem, że byłoby dobrze pomagać innym. Wtedy trafiłem tutaj. W hospicjum czekają na wolontariuszy i wszyscy są ucieszeni tym, że jesteśmy. Siostry, opiekunki i pielęgniarki ciężko tu pracują. Praca przy chorych jest ciężka, więc kiedy można im cokolwiek w tej pracy ulżyć to daje wielką satysfakcję.
Pan Józef podkreśla także, że spotyka tu mnóstwo ciekawych ludzi, zarówno wśród chorych jak i opiekunów, z którymi można porozmawiać na różne tematy. Jest tu wielu ludzi, których warto spotkać. Pytany o najtrudniejsze momenty bez wahania mówi, że są to odejścia. Szczególnie, kiedy jest to człowiek młody, który miałby przed sobą wiele lat życia a musi odejść, albo kiedy już się z kimś zżyło. Wtedy jest ciężko. Trzeba dać sobie czas na żałobę, trochę jak w rodzinie. – Po prawie dwóch latach pracy w hospicjum inaczej patrzę na to, że jest odchodzenie, jest śmierć. Na co dzień można tego długo nie zauważać, a tu się okazuje, że to wszystko jest bardzo blisko, obok nas. Tutaj człowiek dojrzewa w swoim człowieczeństwie.
Pan Edward opowiada o swoim pobycie w hospicjum. – Synowie mnie tu dosłownie przywlekli z diagnozą rak złośliwy kości. Po dwóch, trzech dniach obserwacji ustalono mi leki, które zaczęły obniżać ból. Choroba była i jest chorobą, ale teraz samopoczucie mam zupełnie inne. Przestałem wyć z bólu. Po kilku dniach mogłem stanąć na nogi i nawet przejść kawałek. Mam świadomość tego, że moja choroba jest nieuleczalna, ale już mnie tak nie boli. Niedługo stąd wyjdę z zupełnie innym nastawieniem do życia. Mam chęć żeby coś jeszcze zrobić. Bardzo pomaga otoczenie tych ludzi i modlitwa.
Pola Nadziei to nadzieja dla hospicjum
Renata Połomska z Towarzystwa Przyjaciół Chorych Hospicjum św. Łazarza, koordynator Pól Nadziei tłumaczy, że akcja ta realizowana jest od 22 lat i stanowi ważny element wsparcia hospicjum. – Propagujemy opiekę hospicyjną w społeczeństwie, docieramy z informacją o tym, czym jest hospicjum, że to jest miejsce, w którym mogą otrzymać pomoc osoby chore, będące u kresu życia. Dzięki Polom Nadziei prowadzimy również program edukacyjny. To bardzo ważne, żeby od najmłodszych lat uwrażliwiać dzieci i młodzież – w przystępny sposób mówić o tym co trudne, że przemijamy, że życie nie jest darem danym raz na zawsze, że należy się o nie troszczyć, a kiedy się ono kończy bardzo ważne jest, żeby mieć obok siebie blisko drugiego człowieka, który pomoże w tych trudnych chwilach nam i naszej rodzinie.
Rozmówczyni podkreśliła, że dzięki Polom Nadziei udało się zmienić świadomość społeczną na temat hospicjum.
Akcja Pola Nadziei ma dwie odsłony – w jesieni, kiedy sadzone są sadzonki żonkili, przygotowywane konkursy, rozsyłane oferty do szkół i wiosną, kiedy żonkile kwitną. Od dwóch lat za sprawą abpa Marka Jędraszewskiego hospicyjne żonkile sadzone są także przez dzieci z krakowskich szkół na dziedzińcu domu arcybiskupów krakowskich przy ul. Franciszkańskiej 3. Wtedy właśnie można wesprzeć opiekę hospicyjną. Warto podkreślić, że inicjatywa ta nie dotyczy tylko Krakowa, ale ma charakter ogólnopolski – w tym roku program obejmie 40 miast w naszym kraju.
Dlaczego akcja dotycząca hospicjum nazywa się właśnie Pola Nadziei? – Nadzieja hospicyjna jest trochę przewrotna. Tutaj nie chodzi o przywrócenie czyjegoś zdrowia czy uratowanie życia, bo to już jest poza naszym zasięgiem. Natomiast można zrobić wszystko, żeby ten czas, który pozostał choremu i jego rodzinie był przeżyty jak najpełniej. Żeby nie towarzyszyły mu dolegliwości bólowe, duszności, żeby chory nie czuł się samotny i żeby rodzina miała wsparcie w tych trudnych chwilach. To właśnie jest nadzieja hospicyjna wynikająca z Pól Nadziei.