O fenomenie szczecińskiego Marszu dla Życia i działalności Fundacji Małych Stópek opowiada jej twórca i prezes ks. Tomasz Kancelarczyk, członek zarządu Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny.
Księdza postawa pro-life zrodziła się ze spotkania z niepełnosprawnymi z ruchu „Wiara i światło”. Co takiego się wówczas wydarzyło?
Przełamanie bariery strachu pozwoliło spojrzeć na nich we właściwy sposób – to znaczy jak na pełnowartościowych ludzi, mimo że mają swoje niepełnosprawności czy fizyczne, czy intelektualne. Sprawa ochrony życia od poczęcia i sprzeciw wobec aborcji były dla mnie od zawsze oczywiste, ale spotkanie z niepełnosprawnymi intelektualnie pozwoliło mi dostrzec głębię wartości życia. Dziś dostrzegam tutaj wielką szansę dla ruchu obrony życia – żeby właśnie niepełnosprawni byli dla nas pewną drogą do rozpoznawania wartości życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci.
Przeciwnicy często zarzucają obrońcom życia, że zajmują się tylko dziećmi nienarodzonymi, a gdy już przyjdą na świat np. chore, to o nich zapominają. Cała Księdza działalność – od początku, o którym wspominaliśmy – na polu pro-life obala ten mit.
Trzeba powiedzieć więcej – jeśli chodzi o obronę dziecka poczętego, to niesiemy ratunek nie tylko nienarodzonemu dziecku, ale też jego matce. Kobieta na drodze aborcji jest na drodze śmierci – nie tylko swojego nienarodzonego dziecka, ale też śmierci czegoś w niej – niespełnionego macierzyństwa. Rozwiązanie problemu na tym etapie, to dopiero początek. Przecież kobieta, która opiekuje się dzieckiem już narodzonym również potrzebuje pomocy, zwłaszcza matka zupełnie samotna – zostawione przez ojca dziecka, a często także przez swoją własną rodzinę.
Powołanie do życia Fundacji Małych Stópek poprzedziło Księdza zaangażowanie w organizację Marszu dla Życia w Szczecinie.
To było zrządzenie Pana Boga. Byłem krytykiem Marszu w pierwotnej formie. Jego organizatorzy powiedzieli: „jak wie ksiądz, jak się tym zająć, to proszę to zrobić”. Nie mogłem pozostać zewnętrznym krytykiem. Zaangażowałem się. Jedną z najważniejszych zmian było zaproszenie do organizacji Marszu ludzi młodych. Starsi zajęli się formalnościami, a młodzi wymyślali hasła i dbali o zewnętrzną formę.
Rozmiar tego pierwszego Marszu, który Ksiądz organizował, chyba zaskoczył nawet Księdza…
Przyznam, że do końca nie wierzyłem, że to może się udać. Na Marsz przyszło wówczas około 2 tys. ludzi, czyli dziesięć razy więcej, niż na poprzednie. To nam wyraźnie pokazało, że Marsz dla Życia w Szczecinie ma wielki potencjał.
Skąd „wziął” Ksiądz tych młodych, którzy zorganizowali wówczas Marsz?
To była grupka młodzieży, która przy parafii przygotowywała się do bierzmowania i część uczniów ze szkoły samochodowej, w której wówczas pracowałem. To oni wpadli na pomysł, żeby przepisać encyklikę Evangelium vitae na długi materiał, który niesiony będzie w czasie Marszu, to oni wzięli megafony i ponadmetrowe plansze i informowali wszystkich dookoła, że idzie Marsz dla Życia. Dziś, wielu z tych pionierów Marszu pracuje dla Fundacji Małych Stópek.
Kiedy Ksiądz zaczynał, to Internet był jeszcze w powijakach, a media społecznościowe dopiero raczkowały. Dziś zdaje się, że młodzież jest głównie tam.
To prawda, przypuszczam, że dziś trudno byłoby mi znaleźć takich młodych ludzi, którzy pomogliby mi w organizacji Marszu od podstaw. Dlatego nasza Fundacja robi wiele, żeby ze swoim przekazem dotrzeć właśnie do młodych. Ta treść musi być dostosowana do ich percepcji – prosta, w dynamicznej – najlepiej multimedialnej – formie.
Gdy prelegentka Fundacji Małych Stópek idzie do szkoły z prelekcją pro-life, to w ciągu kilku minut podłącza rzutnik, mały głośnik z bluetoothem i jest gotowa, żeby mówić o wartości życia człowieka. Nie możemy obrażać się, że młodzież taka jest, tylko próbować na ich poziomie komunikacji docierać z informacjami dla nas ważnymi. Dlatego ostatnio wyprodukowaliśmy kilka tysięcy pendrive’ów, na których są umieszczone najważniejsze filmy pro-life – nie ma tam krwawych filmów, ale np. piękne świadectwo Andrea Bocelli, albo rapera, który wyśpiewuje swój żal, że zgodził się na dokonanie aborcji, czy też film National Geographic, który pokazuje rozwój dziecka od czwartego tygodnia życia.
Słowem – stawia Ksiądz na pozytywną edukację.
Tak. Osobiście bardzo angażuję się w sytuacje pomocowe – od pierwszej trudnej rozmowy z kobietą w ciąży, przez załatwienie jej miejsca w domu samotnej matki czy wynajęcie mieszkania, po pampersy i środki pielęgnacyjne dla dziecka już po porodzie. I ta praca jest bardzo angażująca i trudna. Ale o wiele trudniejsza jest edukacja. Edukujemy poprzez prelekcje, filmy, wystawy czy tzw. Jasie, czyli modele 10-tygodniowego dziecka. Niedawno ktoś nam podpowiedział, żebyśmy przygotowali puzzle dla dzieci.
Szczeciński Marsz też nie jest marszem przeciw komuś, ale Marszem „dla Życia”…
Ten marsz ma uświadamiać wartość i piękno ludzkiego życia. Tytuł encykliki Jana Pawła II Evangelium vitae możemy przetłumaczyć jako „ewangelia życia”. Ewangelia, czyli dobra nowina o życiu. Marsz ma też bardzo szeroką formułę – to nie jest procesja modlitewna, a raczej radosny happening, bo liczę, że wartość, jaką jest życie, może zgromadzić pod swoimi sztandarami różnych ludzi, także niewierzących.
Ksiądz chce przez to powiedzieć, że obrona życia jest czymś uniwersalnym.
Często powtarzam, że obrona życia to nie jest sprawa dogmatyczna. Oczywiście dla osób wierzących jest to sprawa natury moralnej – grzechu albo świętości. Ale to nie teologia decyduje o uznaniu wartości życia człowieka od poczęcia. W XXI wieku, przy tak rozwiniętej nauce, nie da się zakwestionować, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia.
Wokół organizowanego przez Księdza Marszu zrodziło się pewne środowisko, które zaczęło się nazywać Bractwem Małych Stópek, a z tego z kolei zrodziła się fundacja, żeby sformalizować pewne działania.
To zrodziło się w sposób naturalny, bo na jednym marszu rozdaliśmy wszystkim uczestnikom przypinki stópek (chodzi o naturalnych rozmiarów stópki 10-tygodniowego dziecka). Później w Szczecinie wszędzie było widać te przypinki. O naszej grupie zaczęto mówić „małe stópki”.
Już wtedy wiedzieliśmy, że nie możemy tylko maszerować, ale musimy pomagać. Do realnej pomocy potrzebne są pieniądze – żeby wszystko było sprawnie i legalnie, musieliśmy naszą działalność sformalizować. Tak powstała Fundacja. Nie pobieramy żadnych subwencji rządowych czy samorządowych – utrzymujemy się tylko z ofiar naszych darczyńców. Myślę, że ich – podobniej jak nas wszystkich – ciągle zachwyca fakt, że dziecko, które miało się nie urodzić, rodzi się. Za każdym razem, kiedy wezmę to dzieciątko w ręce, po prostu jestem bardzo poruszony, bo wiem, jak ta historia miała się skończyć jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
Na jakich filarach opiera się Fundacja Małych Stópek?
Może to nie mieści się w kategoriach takiej instytucji jak fundacja, ale naszym pierwszym i najważniejszym filarem jest modlitwa. Mówię to jako osoba wierząca – jestem pewien, że w tych trudnych sytuacjach aborcyjnych, z którymi spotykamy się na codzień, bez modlitwy bylibyśmy bez szans. Drugim filarem jest pomoc – wyciągnąć rękę do kobiety w ciąży i zaproponować jej wsparcie. Po trzecie: edukacja.
My tymi wszystkimi obszarami zajmujemy się w bardzo ograniczonym stopniu. Obrony życia nie można zrzucać na organizacje pozarządowe – każdy z nas musi się w nią zaangażować zgodnie ze wskazówką Jana Pawła II z Evangelium Vitae: potrzebna jest powszechna mobilizacja sumień i wspólny wysiłek etyczny, aby przeprowadzić wielką strategię obrony życia.
Znalazłem statystyki z 2015 roku, kiedy to Fundacja Małych Stópek pomogła przyjść na świat 40-tu dzieciom i wydała 120 tys. pieluch.
Te dane są nieaktualne. Co roku zwiększa się liczba wydawanych pieluch, ale my tego nie liczymy. Wiemy, ile pampersów sami kupiliśmy, bo dysponujmy fakturami, ale trudno za każdym razem przeliczać setki czy tysiące pieluch, które dostajemy od naszych darczyńców czy zbieramy podczas różnych akcji. Myślę, że dziś w skali roku wydajemy ok. 200 tys. pieluch.
Jeśli chodzi natomiast o mówienie o uratowanych dzieciach, to jestem bardzo daleki od tego, żeby podawać tu jakiekolwiek statystyki, bo my nigdy do końca nie wiemy, czy dana kobieta rzeczywiście brała na poważnie możliwość aborcji, a z drugiej strony czy to akurat nasze, a nie zupełnie inne działanie stało się impulsem do tego, żeby urodzić dziecko. W tej przestrzeni staramy się skupiać na tym, żeby tworzyć środowisko, które sprzyja kobietom w stanie błogosławionym – z jednej strony decyzja zawsze leży po ich stronie, z drugiej – to one wiedzą, co zaważyło na tym, że zdecydowały się urodzić.
Chce Ksiądz powiedzieć, że w działaniach pro-life potrzeba pokory.
Myślę, że bylibyśmy pyszałkami, gdybyśmy mówili: „to my uratowaliśmy to dziecko”. To jest wskazówka dla wszystkich obrońców życia: bądźmy życzliwi dla życia. Czasami nasze jedno dobre słowo – z naszej perspektywy niewiele znaczące – może być tym, co po prostu uratuje życie człowieka.
Kiedy wychodzimy z pomocą do kobiety i jej nienarodzonego dziecka, to coś w niej ratujemy – coś co może żyć. Przywracamy wiarę w człowieka, dajemy nadzieję – to też jest ratowanie życia.
Ksiądz znany jest z tego, że jako pro-lifer działa na pierwszej linii frontu, to znaczy bezpośrednio spotyka się i rozmawia z kobietami, które rozważają aborcję.
To prawda. Takich rozmów odbywam średnio jedną – dwie w tygodniu, a czasem zdarza się ich kilka. To trudne rozmowy. Trwają czasami po kilka godzin. Samo zrozumienie sytuacji czy okazanie współczucia to za mało. Ja muszę dla konkretnej kobiety mieć konkretną ofertę pomocy, a przecież każda sytuacja jest inna.
Często w czasie tych rozmów muszę obalać stereotypy, bo zdarza się ciągle, że sama matka, albo jej najbliższe otoczenie zastanawia się: „co będzie, jak urodzi się dziecko?”. Praktycznie zawsze jest dobrze. Na ogół się też okazuje, że gdy dziecko się urodzi, to kobieta nie potrzebuje już od nas np. materialnej pomocy.
?
Gdy rodzina nie widzi już ciążowego brzuszka swojej córki, ale zobaczy narodzone dziecko, to zupełnie zmienia perspektywę. Rodzice pewnej dziewczyny naciskali na nią, żeby dokonała aborcji, ale gdy zdecydowała się urodzić dziecko, a dziadek je zobaczył, od razu powiedział z dumą: „mój wnuk!”. To św. Augustyn powiedział, że gdy dziecko niechciane już się urodzi, jest kochane.
Księże, na koniec poproszę o wskazówkę dla obrońców życia w Polsce na najbliższe lata. Co mamy robić? Jakie działania podejmować?
Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. To jest najtrudniejsze. Wyjście z banerami to jeszcze za mało, potrzeba edukacji, która dochodzi do głębi serca.
Ponadto, za edukacją pro-life musi iść nasza wiarygodność, czyli potwierdzeniem głoszenia naszych postulatów musi być realna pomoc kobietom i dzieciom w trudnych sytuacjach. Dlatego edukację rozumiem bardzo szeroko. Edukacją jest marsz dla życia, ale też zbiórka rzeczy dla dzieci z domu samotnej matki czy pomoc kobietom w ciąży. Z jednej strony wiedza np. w postaci filmów edukacyjnych pokazujących rozwój człowieka od pierwszych dni po poczęciu. Z drugiej strony konkretne działanie, które jest w stanie poruszyć serca.