– Każdy uczciwy człowiek: poseł, nauczyciel, biznesmen, dziennikarz czy polityk powinien bronić poczętego życia – mówi Lech Kowalewski. – Wszyscy razem musimy chronić nasze dzieci. I tylko razem możemy wygrać – dodaje Ewa Kowalewska, członkowie zarządu Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny.
Od czego, w Państwa przypadku, rozpoczęło się zaangażowanie w obronę życia?
Lech Kowalewski: Zaangażowanie w obronę ludzkiego życia przyszło do nas w dosyć naturalny sposób. Bliżej poznaliśmy się w Duszpasterstwie Akademickim w Gdyni. Zawsze byliśmy aktywni, ale naszym punktem wyjścia, już po ślubie, było Duszpasterstwo Rodzin i praca w Poradnictwie Rodzinnym. Uczyliśmy naturalnego rozpoznawania płodności, a ta wiedza daje szansę na otwarcie się na dziecko bez niepotrzebnego lęku. Z czasem zauważyliśmy, że często największym problemem rodzin jest alkoholizm, a pierwszą przyczyną poranienia – przerwanie ciąży.
Ewa Kowalewska: Temat aborcji mnie odrzucał i zupełnie nie miałam ochoty na oglądanie koszmarnych zdjęć zabitych dzieci. To nie był mój temat! Pojechaliśmy jednak na Międzynarodowy Kongres Rodziny do Zagrzebia, gdzie mąż po raz pierwszy tłumaczył w kabinie dla dużej grupy Polaków. Musiałam mu towarzyszyć, więc z konieczności wysłuchałam znakomitego wykładu amerykańskiego lekarza ginekologa-położnika dr. Jacka Willke i jego małżonki Barbary. Nie sposób było pozostać obojętnym! Musiałam sobie powiedzieć, że każdy, kto chce chociaż trochę uważać siebie z uczciwego człowieka, musi się zaangażować w obronę życia.
L.K.: Te dzieci same siebie nie obronią, są zupełnie bezbronne. Potem po raz pierwszy odwiedziliśmy Medjugorie – tylko na jeden dzień – tam Matka Boża podtrzymała w nas to przekonanie. Po powrocie podjęliśmy się tłumaczenia książki państwa Willke: „Aborcja pytania i odpowiedzi”. Najpierw drukowaliśmy fragmenty w odcinkach w „Tygodniku Młoda Polska”, którą czytali wówczas wszyscy politycy. Był to czas, gdy Sejm ogłosił konsultacje społeczne w tej sprawie. Ruszyły inicjatywy ustawodawcze w celu wprowadzenia ochrony dziecka poczętego. Książkę udało się wydać w bardzo dużym nakładzie, który rozszedł się błyskawicznie. Po tej lekturze udzielenie odpowiedzi na wszelkie pytania, jakie mogą się nasunąć na temat obrony życia i aborcji, stawały się łatwe i proste.
E.K.: Ja jednak uważałam, że brak tam należytej troski i serdeczności wobec wystraszonej i zdeterminowanej kobiety, noszącej dziecko w swoim łonie. Nie można bowiem stawiać dziecka w roli agresora wobec jego matki. Kobiety bardzo cierpią z powodu aborcji. Są porzucane, samotne, przerażone, bez środków do życia. Same muszą sobie radzić z konsekwencjami zabicia dziecka, bo społeczeństwo całą winę spycha tylko na nie. Dużo o tym rozmawialiśmy, dlatego kolejna wersja książki pp. Willke nosi tytuł: „Pokochaj ich oboje”.
Co wówczas wydawało się najpotrzebniejsze, jaka sfera działań pro-life wysuwała się na pierwsze miejsce?
L.K.: Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku aborcja była w praktyce legalna bez większych ograniczeń. Kobietom wmawiano, że to „jeszcze nie dziecko” lub „zlepek komórek”. Lekarze często wręcz zachęcali (nawet wywierali silną presję), aby przerwać ciążę, zwłaszcza jeżeli było to kolejne dziecko. Pytanie: co z tym (czyli z poczętym dzieckiem) robimy? – było na porządku dziennym i często wymagało od matek wielkiego heroizmu, aby dziecko obronić. Aborcji dokonywano w spółdzielniach lekarskich i prywatnych gabinetach, nikt tych przypadków nie liczył, ale szacowano je na pół miliona aborcji rocznie. Panowała zmowa milczenia. W sumie Polska zabiła ok. 25 milionów swoich dzieci w łonach matek.
E.K.: Na początku trzeba było budować domy samotnej matki i organizować podstawową pomoc materialną. Zaczęły powstawać organizacje obrony życia. Najpierw musiały być ukryte w Kościele, który bardzo wspierał te inicjatywy. Najbardziej potrzebna była prawda i konkretne fakty, ukazujące rozwój człowieka w wieku prenatalnym. Gdy przestała ingerować cenzura, było to dosyć łatwe do zrobienia, gdyż mieliśmy już znakomite zdjęcia pięknych poczętych dzieci. Wcześniej nie było wolno publikować tych informacji, gdyż uważano, że podważają one fundament prawny państwa socjalistycznego!
L.K.: To była potężna praca, a jej owocem stała się szybko rosnąca akceptacja społeczna dla rozwijającego się pod sercem matki dziecka i spadek liczby dokonywanych aborcji. Po kilkuletniej batalii w 1993 roku udało się wprowadzić w życie ustawę o planowaniu rodziny, która ochroniła miliony polskich dzieci. Braliśmy wówczas aktywny udział w pracach komisji sejmowych. Co prawda my przygotowywaliśmy ustawę „O ochronie prawnej dziecka poczętego”. Niestety tuż przed głosowaniem zgłoszono tzw. wyjątki i zmieniono nazwę ustawy. Było to dla nas bardzo trudne, niemniej setki tysięcy dzieci rocznie zostały uratowane i udało się zmienić proaborcyjne nastawienie społeczeństwa.
Co przekonało Państwa do budowania struktur Human Life International w Polsce i całej Europie Środkowo-Wschodniej? Jak wyglądały początki HLI w Polsce?
L.K.: W 1991 roku ostatecznie rozpadł się Związek Radziecki. Pierestrojka otworzyła wiele nowych możliwości. Ludzie na Wschodzie szukali wiary i prawdy. W Rosji statystyczna kobieta dokonywała 7 aborcji. To funkcjonowało, jak najłatwiejsza metoda planowania rodziny. Przez wiele lat w kościołach amerykańskich w odpowiedzi na Objawienia Fatimskie w każdą niedzielę modlono się o nawrócenie Rosji. Ten czas właśnie nadszedł. O. Paul Marx, amerykański benedyktyn był socjologiem z doświadczeniem uniwersyteckim. Znakomicie rozumiał przemiany społeczne, które szły w kierunku pełnej legalizacji aborcji. Był to człowiek obdarzony wielkim charyzmatem, pociągał za sobą wielu ludzi. Podróżował też po całym świecie i doszedł do wniosku, że koniecznie trzeba wspomóc powstanie ruchu pro-life w Rosji. Szukał odpowiedniego miejsca na utworzenie regionalnego biura, które promieniowałoby na Wschód. Był to rok 1992, w Polsce byliśmy tuż przed uchwaleniem ustawy o planowaniu rodziny. Razem z Pawłem Wosickim założyliśmy Fundację „Głos dla Życia”. Moja żona społecznie była głównym redaktorem federacyjnej gazety o tej samej nazwie. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia już istniała w swojej początkowej fazie i aktywnie pracowaliśmy w jej strukturach. Polscy obrońcy życia, jednocząc siły, spotkali się wówczas w Sekretariacie Episkopatu Polski. Był też obecny o. P. Marx, który wspierał polską inicjatywę legislacyjną, a jednocześnie szukał miejsca do pracy dla Wschodu. Znakomicie zdawał sobie sprawę, że Polska znajduje się w centrum pomiędzy Zachodem a Wschodem i stanowi najlepsze miejsce dla rozpoczęcia misji pro-life w Rosji. My właśnie wróciliśmy z Moskwy, gdzie pierwszą konferencję pro-life zorganizował dr Willke i jego organizacja International Right to Life, do której zarządu zostałem zaproszony i należę do dzisiaj.
E. K.: Wiele osób deklarowało chęć podjęcia misji w Rosji, ale my nie! Byłam wtedy w siódmym miesiącu ciąży i dziecko było na pierwszym planie. O. Marx zaprosił jednak mojego męża do USA, na kongres, który organizowało Human Life International. Po powrocie mąż oświadczył, że po długich debatach przyjął propozycję założenia biura HLI w Gdańsku, a ja mam być jego dyrektorem. Żartowałam, że mnie po prostu „sprzedał” o. Marxowi. Propozycja ta jednak dawała nam olbrzymie możliwości, więc przy wsparciu naszego abp. Tadeusza Gocłowskiego podjęliśmy to zadanie i zaczęła się nasza praca dla Wschodu. Korzystaliśmy z doświadczenia polskiego Duszpasterstwa Rodzin i zaczęliśmy od rzetelnych szkoleń dla liderów. To, co zostało przekazane ludziom, przynosiło i dotąd przynosi wielkie owoce. Teraz oni sami ratują poczęte dzieci u siebie. Często jeździłam na Wschód i wszędzie był ktoś po naszych szkoleniach, który nam ofiarnie pomagał. Była to sieć nieformalna, oparta na prywatnych kontaktach i przyjaźniach. Wielu wspaniałych ludzi zaangażowało się w obronę ludzkiego życia. Nie liczę uratowanych dzieci, zostawiam to Panu Bogu, ale na pewno było ich bardzo, bardzo wiele. Więcej na temat misji pro-life w Rosji można przeczytać w mojej książce pt. „Światłość w Ciemności Wschodu”.
Od czego Państwo zaczynali swoją działalność?
L.K.: Naszym pierwszym środowiskiem było Poradnictwo Rodzinne, później lokalne organizacje i Polska Federacja Ruchów Obrony Życia. Razem byliśmy silniejsi i nasz głos był lepiej słyszany. Nasze kontakty międzynarodowe zapoczątkował dr Willke, który zapraszał nas na kongresy i spotkania w różnych krajach. Wiele się od niego nauczyliśmy. W ramach International Right to Life Federation (IRLF) mieliśmy okazję uczestniczenia w strategicznych spotkaniach Rady, w których brali udział wybrani liderze z całego świata. Z czasem weszliśmy w struktury Human Life International. Trzeba było tylko zaangażować się „na całość” i poświęcać swój czas. To trudne, ale daje olbrzymią satysfakcję.
Jak potrzeby ruchu obrony życia się zmieniały?
E.K.: Zmiany w światowej batalii w obronie życia nie idą tak szybko, jak się może wydawać. Wiele złych zjawisk społecznych obserwujemy nawet kilkanaście lat wcześniej, niż przychodzą do Polski. Z kolei od tego czy my się obronimy zależy to, co dzieje się na Wschodzie. Dzisiaj atak przeciwko cywilizacji życia mocno się sprecyzował. Widać już ostrza tej agresji i jej cele. W latach dziewięćdziesiątych protestowaliśmy przeciwko zmianie definicji rodziny, prawom reprodukcyjnym (aborcja) i seksualnym (związki jednopłciowe). Dzisiaj już bez ukrywania lansuje się „aborcję jako prawo człowieka”, tzw. równość płci i pełną akceptację zachowań lesbijek, gejów, biseksualistów i osób transpłciowych (LGBT) oraz ideologię gender. Obecnie mówiąc o małżeństwie, musimy zaznaczać, że to związek jednej kobiety i jednego mężczyzny! Życie ze zniszczoną płodnością stało się normą obyczajowo-społeczną, co jest główną przyczyną kryzysu demograficznego. Więcej ludzi umiera niż się rodzi! Pomimo olbrzymiego kryzysu dzietności nadal mówi się o potrzebie kontroli populacji i przeludnieniu świata oraz prowadzi programy antynatalistyczne w ubogich krajach. Na to nakłada się tzw. poprawność polityczna, która coraz bardziej służy cywilizacji śmierci i skutecznie blokuje dostęp do prawdy. Pojawiło się nowe oblicze marksizmu w postaci ideologii genderowej, która usilnie stara się wejść do szkół. Takiego zagrożenia młodego pokolenia, jak dzisiaj, nie mieliśmy chyba nigdy. Jak widać dużo jest do zrobienia, ale jak zawsze zachowujemy optymizm i robimy, co tylko możliwe, aby chronić rodzinę i dzieci.
Co dziś jest priorytetem HLI w Polsce?
E.K.: W Polsce działamy jako Fundacja Klub Przyjaciół Ludzkiego Życia, który należy do sieci Human Life International. Działa także Stowarzyszenie Ludzkiego Życia o podobnych celach statutowych. Obie te organizacje ściśle ze sobą współpracują. Staramy się nadal pracować na terenie edukacji, który zawsze jest bardzo ważny. Przygotowujemy pomoce edukacyjne dla nauczycieli i liderów, prowadzimy sklepik z materiałami pro-life i Kręgi Dyskusyjne Klubu Przyjaciół Ludzkiego Życia.
Upowszechniamy też wiedzę o faktach i wydarzeniach zarówno na naszej stronie internetowej www.hli.org.pl, jak na Facebooku i Twitterze. Strona jest prowadzona także w wersji językowej rosyjskiej i ukraińskiej. Można tam także znaleźć: archiwalne artykuły z wydawanej przez nas gazety, zdjęcia dziecka w łonie matki, wykłady z kongresów i konferencji oraz możliwość zapisania się do Klubu Przyjaciół i przyłączenia się do „Modlitwy w obronie życia”. Wysyłamy listy internetowe z „Wiadomościami z kraju i ze świata” na temat najbardziej aktualnych problemów. Każdy, kto chce je otrzymywać, może się zapisać przez naszą stronę internetową www.hli.org.pl.
Pomagamy też bezpośrednio, bo uważamy, że jest to bardzo potrzebne. Organizujemy pomoc dla matek w ciąży w najtrudniejszych sytuacjach życiowych. Prowadzimy Punkt Pomocy Rzeczowej i przygotowujemy wyprawki do szpitala dla najuboższych mam.
Jaką wartość, jaką perspektywę do polskiej przestrzeni pro-life wnosi Państwa doświadczenie bycia częścią organizacji międzynarodowej i osobiste zaangażowanie w byłych krajach komunistycznych?
L.K.: Polska znajduje się w samym centrum Europy. Nie jesteśmy samotną wyspą, To, co dzieje się w wymiarze międzynarodowym, dociera i do nas. Bezpośrednie kontakty między liderami obrony życia z różnych krajów pomagają nam rozumieć przemiany społeczne i przygotować się do nich. Na przykład obecnie powinniśmy uważnie analizować sytuację w Irlandii, gdyż coraz wyraźniej widać, że scenariusz ataku na Polskę jest bardzo podobny.
E.K.: Jako Polacy mamy się też czym pochwalić. Jesteśmy jedynym krajem, który po 37 latach aborcji na życzenie, wprowadzonej na wzór Związku Radzieckiego, upomniał się o dzieci poczęte i skutecznie wprowadził prawo chroniące większość dzieci oraz uzyskał wielką akceptację społeczną dla obrony życia. Możemy więc dzielić się naszym doświadczeniem i pomagać innym.
Nasze kontakty w krajach byłego Związku Radzieckiego pozwoliły nam doświadczyć pracy ze społeczeństwem, w którym wiele osób utraciło wiarę. Dzisiaj bardzo się to przydaje, gdyż również w Polsce wielu ludzi doświadcza kryzysu wiary. Trzeba także do nich iść z przesłaniem pro-life, spokojnie, racjonalnie i logicznie przedstawiając tę tematykę.
Jak w ruch obrony życia wpisuje się Państwa inicjatywa „Od Oceanu do Oceanu”?
E.K.: Od 2012 roku prowadzimy wielki program międzynarodowy – peregrynację Ikony Częstochowskiej „Od Oceanu do Oceanu” w obronie cywilizacji życia i miłości. Jest to wydarzenie bez precedensu. Nikt z nas go nie planował, samo tak wyszło – widocznie Matka Boża uprosiła u swojego Syna.
L.K.: Peregrynacja rozpoczęła się 12 stycznia 2012 roku. Po uroczystej Eucharystii i poświęceniu wędrującej Ikony dokonaliśmy „Aktu Powierzenia ochrony cywilizacji życia i miłości w ręce Najświętszej Maryi Panny”. Liderzy z 16. krajów: Ukrainy, Białorusi, Litwy, Łotwy, Rosji, Kazachstanu, Czech, Słowacji, Węgier, Austrii, Szwajcarii, Hiszpanii, Włoch, Portugalii, Wielkiej Brytanii, USA i Polski podczas spotkania zgodzili się, że bez pomocy Boga i Matki Najświętszej nie jesteśmy w stanie wygrać wielkiej, globalnej batalii w obronie ludzkiego życia. Akt ten został złożony w trzech językach: po angielsku przez ks. Petera Westa wiceprezydenta HLI z USA, po rosyjsku przez Galinę Maslennikową lidera z Rosji oraz po polsku przez Ewę Kowalewską. Został on powtórzony na Jasnej Górze 25 września 2017 roku podczas celebracji 25-lecia działalności Human Life International w Polsce z udziałem gości zagranicznych. Akt odmówił wówczas prezydent HLI ks. Shenan Boquet w języku angielskim i abp Tomasz Peta metropolita Astany z Kazachstanu po polsku. Akt ten jest nieustannie powtarzany przez wiernych podczas wędrówki Ikony w różnych krajach. Można go znaleźć na stronie www.ododceanudooceanu.pl i odmawiać razem z nami, do czego zachęcamy.
E.K.: Ikona przejechała już prawie 200 000 km od Władywostoku przez Daleki Wschód, Syberię i Europejską część Rosji i przez całą Europę do Fatimy. W drugim etapie wędrowała przez Amerykę Północną (USA, Kanadę i Meksyk). W trzecim była obecna w Panamie podczas Światowych Dni Młodzieży, a obecnie wędruje przez Ekwador. Czeka na Nią Kolumbia, Brazylia, Peru i kolejne kraje Ameryki Południowej. Udało się rozprowadzić ok. 800 tys. kart z wizerunkiem Ikony Częstochowskiej i modlitwą w obronie życia w kilkunastu językach. W wielu miejscach wizycie towarzyszyły różne wydarzenia pro-life (koncerty, wystawy, wykłady i konferencje). Ikona zatrzymywała się w domach samotnych matek, przytułkach dla starych i ubogich oraz w wielu historycznych miejscach. Odwiedziła największe sanktuaria maryjne na świecie: jak Fatima, Lourdes, Saragossa, Guadalupe i in. W USA stawała przed wieloma koszmarnymi placówkami aborcyjnymi z modlącymi się wokół Niej ludźmi. Do dziś wiele z nich zamknięto! Modliło się przed Nią w obronie życia kilkanaście milionów ludzi, a może i więcej – trudno policzyć. Peregrynacja nadal trwa! Więcej informacji i filmy (w językach: polskim, angielskim, hiszpańskim, rosyjskim i niemieckim) można znaleźć i pobrać bezpłatnie z prowadzonej przez nas strony internetowej www.odoceanudooceanu.pl.
Często podkreślają Państwo wagę pozytywnego przekazu pro-life. Dlaczego?
E.K.: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!” (Rz, 21) To cytat z Nowego Testamentu. Jest to elementarna zasada chrześcijaństwa, którą nieustannie przypominał bł. ks. Jerzy Popiełuszko, patron Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia.
L.K.: Zresztą logicznie myśląc, czym można pociągnąć ludzi dla obrony dziecka w łonie matki. Małe jest piękne! Macierzyństwo i ojcostwo jest wielką radością. Trzeba to piękno i tę radość pokazywać. Dziecko powinno być kochane, a Miłość jest piękna, ofiarna, przebaczająca, serdeczna, nie szukająca swego…
E.K: Jak mówiłam, przez lata pracowaliśmy w Poradnictwie Rodzinnym, ucząc naturalnych metod rozpoznawania płodności. Ta wiedza daje pełną otwartość na Dar Płodności, jego przyjęcie i akceptację. Jest to droga pozytywna, prowadząca do radosnego przyjęcia Daru Życia. Dziecko jest błogosławionym owocem naszej miłości, a nie agresorem, wywołującym poczucie zagrożenia. Płodność nie spada na nas jak „miecz Damoklesa”, można ją poznać, zrozumieć i odpowiedzialnie wybierać życie. Tylko pozytywny przekaz „za-życiem” jest na tyle porywający, że ludzie, zwłaszcza młodzi, mają w sobie potencjalną chęć jego przyjęcia. Ukazywaniem zła, można kogoś poruszyć, ale na dalszą metę nie da się niczego zbudować. Powstają natomiast wielkie napięcia i konfrontacje, które nie służą dobru.
L.K.: Na liderów obrony życia naszego pokolenia olbrzymi wpływ wywarł wielki obrońca życia – prof. Włodzimierz Fijałkowski, którego nazywaliśmy naszym mistrzem. Był to lekarz ginekolog, który nigdy nie zabił poczętego dziecka, pomimo wywieranej na nim presji i wyrzucania z pracy. Nieustannie powtarzał, że negatywne bodźce, które na nas oddziałują i nas pobudzają, należy zawsze świadomie przetwarzać, zawsze pozytywnie. Tłumienie ich na siłę jest nieskuteczne, gdyż w końcu tracimy siły i kontrolę nad nimi i ostatecznie niszczą nas samych. Przetworzone pozytywnie wzbogacają nas i wyzwalają z uzależnienia.
E.K.: Ta szkoła pozytywnego podejścia do życia była tym bardziej zadziwiająca, że prof. Fijałkowski przeżył pełną traumę obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie ludzkie życie nic nie było warte. Nieustannie powtarzał: nie mogę zabijać poczętych dzieci, bo byłem więźniem obozu koncentracyjnego, gdzie królowała śmierć.
To on wprowadził w Polsce pozytywny język obrony życia. Zachęcani przez niego łapaliśmy się za słowa, aby nie powtarzać idiomów anty-life, np. kobieta w ciąży to „przyszła matka”, chociaż dziecko można już sfotografować czy określić jego płeć. Nie należy aborcji nazywać zabiegiem, bo to poważna sprawa, a nie wyrwanie zęba – powtarzał. Wyrażenie kontrola urodzeń sugeruje, że można korygować liczbę rodzących się dzieci, czyli zabijać je przed urodzeniem. Powtarzał: – My jesteśmy za życiem (pro-life), a nie tylko przeciwko aborcji. Jesteśmy „za”, a nie „przeciwko”. Szanujemy każdego człowieka, ale nie akceptujemy wielu złych czynów, krzywdzących innych ludzi, zwłaszcza tych najmniejszych i najsłabszych.
Staraliśmy się ten pozytywny język pro-life przenieść w tłumaczeniach na język rosyjski, ukraiński, litewski, łotewski itd. Uczyliśmy go naszych tłumaczy i liderów z bardzo dobrym skutkiem. Nie można bowiem mówić o pozytywnej obronie życia językiem, który należy do cywilizacji śmierci. Dzisiaj niestety coraz więcej młodych nie zna tego pozytywnego języka i ich wypowiedzi można odbierać jako agresywne. Boli mnie, gdy po wielu latach pracy znowu widzę te same błędne wyrażenia w tekstach pro-life. Powinniśmy do tego wracać!
Państwo są zaangażowani w ruch obrony życia jako małżonkowie. Jak tego rodzaju zaangażowanie wpływa na życie małżeńskie i rodzinne?
L.K.: Jak już mówiłem, obrona życia „złapała” nas, gdy już byliśmy małżonkami i pracowaliśmy społecznie w Poradnictwie Rodzinnym. Zawsze działaliśmy razem. To znacznie zwiększa zasób sił i pole oddziaływania. To nie jest 2 + 2, ale 2 do 10 potęgi. Były takie momenty, że któreś z nas miało kryzys i nie było w stanie nic więcej zrobić.
E.K.: I wtedy zawsze można było liczyć na małżonka. Lech jest inżynierem informatykiem, ja polonistką i dziennikarzem. Potrafimy się zastąpić, ale też wspaniale się uzupełniamy. Nawet często razem mówimy to samo, co nieraz jest dosyć zabawne. Poświęcenie się obojga rodziców działalności społecznej, oprócz pracy zawodowej, zawsze jest trudne dla rodziny. Trzeba łączyć obowiązki, a dzieci mają swoje prawa i potrzeby. Najważniejsze jednak, aby cała rodzina angażowała się w tej samej ważnej sprawie; identyfikowała się z tym. Nasze dzieci (mamy dwie córki i syna) zawsze znakomicie wiedziały, co robimy i po co. Żartowałam, że pro-life wyssały z mlekiem matki. Wychowanie to nie jest zestaw odpowiednio dobranych nakazów i zakazów, ale przede wszystkim atmosfera domu i przykład rodziców, którzy swoim życiem i zaangażowaniem dają świadectwo tego, co jest w życiu naprawdę ważne. To się udało – nasze dzieci pracują z nami i w pełni utożsamiają się z obroną życia.
Co w Państwa działalności, przez wszystkie jej lata, było najtrudniejsze, a co przynosi najwięcej radości?
L.K.: Najtrudniejsze są nadmierne emocje otoczenia i agresja ze strony tzw. sojuszników, którzy zupełnie nie rozumieją, o co nam chodzi. Powstaje zamieszanie, złe emocje, niezrozumienie. Ilekroć działo się cokolwiek wokół ustawy o planowaniu rodziny, takie sytuacje powstawały i bardzo trudno było neutralizować te emocje. Wtedy broni nas wszystkich silne, pozytywne zaangażowanie dla sprawy, wzajemna życzliwość i przyjaźnie oraz pozytywne działanie. No i wiara, oczywiście!
E.K.: Największa radość jest wtedy, gdy rodzi się dziecko! Uratowane dziecko! Pamiętam też to niesamowite uczucie wielkiej radości, gdy w 1996 roku szliśmy przez Warszawę w wielkim Marszu dla Życia w otoczeniu ponad 100 tys. ludzi. Poczucie, że nie jesteśmy sami w tym olbrzymim zmaganiu, ale w wielkim solidarnym tłumie, daje poczucie siły i przynosi olbrzymią radość.
Obserwują Państwo zmianę postaw Polaków w kwestii obrony życia? Co postrzegają Państwo jako największe zagrożenie dla naszej postawy pro-life?
L.K.: Udało się zrobić bardzo wiele, ale „pociąg jedzie dalej” i nadchodzą coraz to nowe wyzwania. Zdecydowanie wzrosła agresywność i konfrontacja dotycząca aborcji. To nie jest dobre zjawisko społeczne. Jedni dystansują się od tego trudnego tematu, inni ulegają współczesnemu hedonizmowi i zaczynają walczyć o „swoje prawa do zabicia poczętego dziecka”. Ci ludzie wiedzą, że chodzi o maleńkie, bezbronne dziecko, wielokrotnie widzieli, jak wygląda, ale traktują je jak bezosobowego agresora i zabijają, bo tak im wygodnej. Kiedyś wystarczyło przekonać, że to człowiek. Dzisiaj wielu ludzi to zupełnie nie porusza. Znacznie trudniej ich przekonać, aby stanęli po stronie życia. Nie chcą przyjąć żadnych faktów czy racjonalnych argumentów.
E.K.: Na to wszystko nakłada się atak neomarksistowskiej ideologii gender. Płeć z wyboru czy zmiana płci na życzenie to jednoczesne zaprzeczenie możliwości zrodzenia potomstwa. Dziecko staje się produktem na zamówienie z zapłodnienia pozaustrojowego, a jeżeli nie jest w pełni zdrowe, traci prawo do życia. Aborcja eugeniczna, która w Polsce jest legalna, powinna być wielkim wyrzutem sumienia wielu Polaków.
Jakie zadania dziś są najaktualniejsze i najpilniejsze dla środowiska pro-life?
L.K.: Nie możemy dać się zepchnąć „do kąta”. Sprawa obrony życia jest fundamentalna, nie powinna być marginalizowana. Nie należy łączyć jej tylko z jednym ugrupowaniem politycznym czy tylko z jedną grupą społeczną. Każdy uczciwy człowiek: poseł, nauczyciel, biznesmen, dziennikarz czy polityk powinien bronić poczętego życia.
E.K.: Wszyscy razem musimy chronić nasze dzieci. I tylko razem możemy wygrać! Z pomocą Matki Bożej, oczywiście. Każde dziecko ma prawo urodzić się, mieć i mamę, i tatę, być wychowywane zgodnie z polską kulturą, tradycją i wiarą, aby w przyszłości potrafiło kochać, zawrzeć szczęśliwe małżeństwo, zbudować wspaniałą rodzinę i wychować kolejne pokolenie Polaków.