– To był kolejny rok udowadniania, że praca „dla życia”, działanie pro-life, to jest bycie z drugim człowiekiem, nie tylko przed, ale przede wszystkim po narodzinach – podkreśla Paulina Rylska z Fundacji Małych Stópek, która podsumowuje rok 2022 i diagnozuje wyzwania stojące przed ruchem pro-life. Zwraca uwagę, że politycy postulatami zmian w prawie dotyczącymi aborcji często chcą podzielić społeczeństwo, a de facto obrona życia i godności, zwłaszcza chorych i niepełnosprawnych jest wartością uniwersalną, która może połączyć wiele środowisk, partii politycznych i wiernych Kościoła. – Obrońca życia to człowiek, który nie oskarża, lecz ocala, czasami w sposób wręcz skandaliczny – mówi Paulina Rylska.
Przemysław Radzyński: Za nami rok 2022. Jaki to był czas dla obrońców życia? Na świecie, w Polsce, w Fundacji Małych Stópek?
Paulina Rylska: Dla Fundacji Małych Stópek to był bardzo dobry rok, bo oficjalnie zakończyła się pandemia i mogliśmy zwiększyć skalę naszych działań charytatywnych i przede wszystkim edukacyjnych. Dzięki temu, że restrykcje covidowe zelżały, „złapaliśmy” ponownie osobisty kontakt z naszymi beneficjentami i partnerami, czego nic nie może zastąpić. Na pandemię odpowiedzieliśmy błyskawicznie – powstały różne internetowe narzędzia i akcje, ale wszyscy dobrze wiemy, że to nie to samo co bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem.
Był to bardzo intensywny rok. Działalność charytatywna na rzecz dzieci narodzonych jest w FMS bardzo mocno rozwinięta. Natychmiast też odpowiedzieliśmy na potrzeby braci z Ukrainy, kiedy wybuchła wojna. Nasza organizacja jest bardzo elastyczna, dlatego od momentu decyzji do pierwszych jej efektów mija niewiele czasu. Było widać, że na fali emocji ludzie chcą działać, a dzięki temu, że nasza organizacja ma ogromny kapitał zaufania społecznego, to chętnie włączano się w tę pomoc właśnie przez Fundację Małych Stópek – niby organizację pro-life, ale czy działanie przeciw wojnie nie jest działaniem pro-life? To jest właśnie ochrona życia nie tylko poczętego, ale i narodzonego, które cierpi w wyniku wojny. Ciężar naszych działań przesunął się delikatnie w stronę potrzeb Ukraińców, ale pod koniec roku wszystko się już ustabilizowało.
Kontynuowaliśmy nasze sztandarowe projekty, przygotowaliśmy kolejne produkty edukacyjne, starając się zaskakiwać naszych odbiorców i dawać im narzędzia, by mogli jeszcze efektywniej działać pro-life. To był kolejny rok udowadniania, że praca dla życia, działanie pro-life, to jest bycie z drugim człowiekiem, nie tylko przed, ale przede wszystkim po narodzinach.
Pomoc ofiarom wojny na Ukrainie przez wiele organizacji pro-life w naturalny sposób rozszerzyła to wąskie w Polsce rozumienie tego, czym obrona życia de facto jest.
Bardzo mocno uświadomiłam to sobie także w czasie Europejskiego Forum ONE OF US w Palermo. Perspektywa europejska pokazuje, że problem obrony życia ludzkiego jest bardzo szeroki oraz wieloaspektowy, dlatego nasze spojrzenie na niego oraz podejmowane działania wymagają interdyscyplinarnego podejścia i kreatywnych pomysłów. Wiem też, że konieczna jest kooperacja między różnymi organizacjami, bo żadna nie powinna robić wszystkiego samodzielnie.
W Polsce niejednokrotnie ruch pro-life utożsamiany bywa z obroną życia ludzkiego w okresie prenatalnym, w szczególności przed aborcją. To rozumienie, choć częściowo słuszne, nie uwzględnia złożonego kontekstu społeczno-kulturowego oraz wieloaspektowych proweniencji problemu. W krajach zachodnich dostrzega się już od pewnego czasu konieczność przyjęcia znacznie szerszej perspektywy na ideę bycia „pro-life”. W pierwszej kolejności trzeba zatroszczyć się o to, żeby ludzie w ogóle chcieli mieć dzieci, niekoniecznie za wszelką ceną i wszelkimi sposobami, ale z wewnętrznej potrzeby serca i w duchu odpowiedzialności za poczęte życie. Należy zatem, w miarę posiadanych sił i środków, likwidować bariery materialne i niematerialne, przeszkadzające rozwojowi demograficznemu naszego kraju. Powinniśmy tworzyć cywilizację miłości, która promuje relacje chcące powoływać nowe życie z miłością i z miłości. Zatem zaczynamy od zachęcania ludzi do powoływania nowego życia właśnie w ten sposób, następnie zajmujemy się ochroną poczętego już życia, a także, co niemniej ważne, troszczymy się o godne życie po narodzeniu. W ten sposób ruch pro-life, nawet dla najbardziej mu nieprzychylnych adwersarzy, ma szansę jawić się jako grupa ludzi nie tyle zorientowanych ideologicznie, co ukierunkowanych na ochronę godności człowieka w każdym stadium jego istnienia, tworząc tym samym przestrzeń do szerokiej współpracy z różnymi środowiskami, organizacjami czy partiami politycznymi, które kompletnie nie identyfikują się z obroną życia w jej wąskim rozumieniu. A przecież razem możemy zrobić wiele dobrego. Nasze wartości są uniwersalne, a różnice poglądów, choć istnieją, nie muszą prowadzić do całkowitej polaryzacji. Weźmy za przykład sprawy demograficzne, które szczególnie w Polsce powinny leżeć na sercu każdemu obywatelowi. Mogą one połączyć wiele organizacji, partii politycznych, kościołów i związków wyznaniowych. Wszyscy chcą, żeby rodziły się dzieci, które będą chciane i kochane przez swoich rodziców. Na tym polu możemy działać wspólnie rozszerzając rozumienie tego, czym jest pro-life. Jesteśmy za życiem każdego człowieka, od poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Rok 2022 przyniósł także orzeczenie Sądu Najwyższego USA, w którym stwierdzono, że amerykańska konstytucja nie gwarantuje prawa do aborcji, a wyjątki co do jej stosowania mogą wprowadzać ewentualnie władze stanowe. Sąd odwrócił tym samym dotychczasowy stan prawny obowiązujący od 1973 roku i skutki precedensowej decyzji w sprawie Roe przeciwko Wade. Czy to co wydarzyło się za oceanem, miało znaczenie w Polsce?
Mówiąc półserio, bezpośrednim pokłosiem tych wydarzeń było to, że w naszym biurze zjawił się New York Times, który na przykładzie Fundacji Małych Stópek chciał pokazać, jak chroni się życie w Polsce.
A mówiąc zupełnie poważnie, to tezy najnowszego wyroku Sądu Najwyższego USA są dla nas czymś zupełnie naturalnym. Z jednej strony to oczywiście szokujące, że prawo w USA zmieniło się po blisko pół wieku, ale z drugiej strony należy się cieszyć, że kierunek zmian jest bardzo dobry. Myślę, że w Polsce miało to przede wszystkim znaczenie medialne – na nowo odżyła dyskusja na temat dopuszczalności aborcji, po raz kolejny można było powiedzieć o wartości życia, ale także zaktywizowali się jego przeciwnicy. Cieszymy się, że jako obrońcy życia w Polsce mamy ten amerykański argument – możemy powiedzieć: „popatrzcie, w USA – w kraju, którego nie da się nazwać ciemnogrodem – mówi się, że życie jest ważne od poczęcia”. Ale na pracę u podstaw, którą wykonujemy na co dzień, nie ma to bezpośredniego przełożenia. My dalej robimy swoje, ciągle mamy ręce pełne roboty. Patrzymy za ocean z uśmiechem, z wdzięcznością, że to się wydarzyło, ale w Polsce działamy dalej, bo dla Polaka czy Polki, która staje przed konkretnym wyborem, często pełnym bolesnego kontekstu, nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. Na co dzień mierzymy się z dramatami konkretnych ludzi. Jesteśmy np. przy pani Monice, która z jakichś powodów nie chce albo nie może przyjąć swojego dziecka. Tu dzieje się prawdziwa walka. Nie wystarczy mówić ludziom, aby rodziły się dzieci, trzeba im jeszcze tworzyć dogodne warunki do ich rozwoju po narodzinach i należytego wychowania.
W Europie postulaty idą w innym kierunku niż w USA. Prezydent Francji Emmanuel Macron, w styczniu, wyraził przekonanie, że do Karty praw podstawowych Unii Europejskiej należy wpisać prawo do aborcji.
Takie postulaty są dramatyczne, zwłaszcza w kontekście polityki demograficznej, która powinna obrać kierunek „na życie”, bo Europa wymiera… Pomysł prezydenta Macrona tylko pogłębi ten kryzys. To jest cios dla Europy. To jest cios dla ludzkości. Myśląc, że eliminuje się „problem”, eliminuje się społeczeństwo europejskie. Życie nie uznaje próżni. Jeśli Europejki nie będą rodziły dzieci, to w niedługim czasie ludy pochodzenia arabskiego i azjatyckiego, których problemy demograficzne wynikają raczej z nadmiaru potomstwa niż z jego niedoborów – nie tylko będą masowo przybywać do naszych ojczyzn, ale także zmienią w sposób trwały realia społeczno-kulturowe Europy. Czy jako ludzie wychowani w kulturze i wartościach judeochrześcijańskich, niezależnie od aktualnie posiadanego światopoglądu religijnego, rzeczywiście tego chcemy? Myślę, że jako Polacy jesteśmy bardzo przywiązani do naszych tradycji, kultury i realiów społecznych, a przede wszystkim jesteśmy ludźmi ceniącymi wolność, sprawiedliwość, dobro, piękno i pokój. Aby urzeczywistniać te wartości musimy je wpajać kolejnym pokoleniom, a żeby to było możliwe – musimy zmienić swoje patrzenie na rodzicielstwo, rodzinę, związki międzyludzkie, relacje damsko-męskie itp. Jestem przekonana, że ze wspomnianymi przeze mnie uniwersalnymi wartościami, w głębi serca, zgadza się także prezydent Macron, jednakże bieżące realia polityczne, w których funkcjonuje, mącą mu umysł, skłaniając do konformistycznej postawy wobec grup lobbystycznych, stojących za postulatami aborcyjnymi, o których wspomnieliśmy. Aborcja, poza tym, że definitywnie kończy życie konkretnego człowieka, jest także poważnym problemem społecznym. Musimy pokazywać liczby i mówić o tym, jak demografia wpływa na ekonomię. Mam nadzieję, że to, co stało się w Ameryce, pomoże nam w walce z retoryką stosowaną przez ludzi takich jak prezydent Francji.
Pytam o to, bo ta sprawa dość mocno wybrzmiała na Forum ONE OF US w Palermo, którego była Pani gościem. Jaime Mayor Oreja, prezydent Europejskiej Federacji dla Życia i Godności Człowieka podkreślił potrzebę europejskiej mobilizacji przeciwko włączeniu prawa do aborcji do Karty praw podstawowych UE. „Społeczeństwo, które przyznaje się do tej aberracji, jest społeczeństwem pogrążonym w głębokim kryzysie cywilizacyjnym” – podkreślał w Palermo. Pani przed chwilą mówiła o kryzysie demograficznym, a Jaime Mayor Oreja idzie jeszcze dalej mówiąc o kryzysie cywilizacyjnym.
W czasie swojego wystąpienia w Palermo stawiałam obrońcom życia w Europie pytanie, czy my walczymy tylko z aborcją, czy także z egoizmem, konsumpcjonizmem, odrzuceniem cierpienia, samotnością. Aborcja jest tylko efektem znacznie poważniejszych problemów. Mój szef, ks. Tomasz Kancelarczyk, często powtarza, że matką każdej aborcji jest samotność. Aborcja to konsekwencja kryzysu wartości, braku autorytetów, niedojrzałości emocjonalnej rodziców zagrożonego aborcją dziecka, ale też lęku przed wzięciem za nie odpowiedzialności, co często jest wynikiem dorastania w niepełnych rodzinach. Z pojawieniem się nowego życia pojawia się konieczność ograniczenia swego egocentryzmu, konieczność pewnego poświęcenia. Tymczasem dla ludzi, którzy żyją tylko dla siebie, albo nie mają siły wewnętrznej, żeby dźwignąć nawet samych siebie, to jest to wyzwanie przekraczające ich ludzkie siły. Prowadzi to w nich do narastania uczucia zagrożenia, obaw i lęków, a w konsekwencji rezygnacji z przyjęcia nowego życia, zwłaszcza w obliczu problemów z uniesieniem własnej egzystencji bądź wręcz przeciwnie – przyzwyczajenia się już do pewnego „komfortu” bezdzietnego życia, nieskrępowanej realizacji aspiracji zawodowych lub ambicji o pozazawodowym charakterze. Słabość dzisiejszego człowieka powoduje, że życie małej istoty często jest dla niego jedynie problemem, a nie zachwycającym cudem. Dla niektórych z kolei musi być ono ładne, zdrowe i raczej jedno, bowiem w innym przypadku rodzicielstwo uznaje się za heroizm nie do pomyślenia.
Stanowione na świecie prawo należy zatem zmieniać w duchu „pro-life”, ale ważniejsze jest, aby tworzyć warunki do zmiany myślenia i codziennego życia przeciętnych Polek i Polaków, co zaowocuje tym, iż dzieci będą nie tylko powoływane do istnienia, ale także będą miały szansę wychować się w przyjaznym dla nich i pełnym miłości środowisku domu rodzinnego, gdzie panować będzie duch służby, a nie demon egoizmu.
Ma Pani jakieś remedium na tę cywilizacyjną słabość człowieka?
Jako osoba wierząca mam swoją odpowiedź i osobiste doświadczenie jej prawdziwości, jednakże nie usatysfakcjonuje ona wszystkich. Dla mnie bowiem tylko Pan Jezus i Jego łaska może dopełnić mocą ludzkie słabości i nadać im charakter wręcz zbawienny. Każdy z nas jest w istocie kruchą istotą, której niejednokrotnie brakuje sił by stawić czoła codziennym wyzwaniom. Przecież nie jest tak, że rodzice, czy rodzice wielodzietni, to jacyś nadludzie. Po ludzku często nie da się tego udźwignąć. Ja sama jestem mamą piątki narodzonych dzieci (trójkę mam jeszcze w niebie) i często się zastanawiam, jak one dożyły do dzisiaj i mają się całkiem nieźle (śmiech). Widzę w tym ogromną łaskę. Gdy ludzie mnie pytają, jak się to robi, to mówię jedno: mam męża, który mi pomaga, modlimy się, żeby jakoś to szło i idzie. To kwestia otwarcia na łaskę. Ale nawet gdy pominiemy ten nadprzyrodzony wymiar, to człowiek nie może polegać tylko na sobie. Myślimy, że jak przychodzi nowe życie, to musimy być z każdej strony przygotowani – fizycznie, emocjonalnie, finansowo, a to nie jest najważniejsze. Nigdy nie ma idealnego momentu na dziecko. Bo to właśnie nowe życie robi nam porządki w naszym życiu. Receptą na nieszczęście w życiu jest egoizm, a remedium na niego posiadanie potomstwa, którego obecność nas totalnie przemienia. Ale trzeba być trochę odważnym, by skoczyć w nieznane. My, rodziny z dziećmi, powinniśmy pokazywać, że nasze życie jest piękne. Nie udawać, że zawsze jest cudnie, ale pokazywać piękno rodzicielstwa i jego moc przemiany ludzkiego serca. A warto się przemieniać, sprawiać że dojrzewamy jako ludzie.
Pytałem już o USA i Francję, a tymczasem w sierpniu, lider polskiej opozycji Donald Tusk zapowiedział, że w programie Platformy Obywatelskiej znajduje się projekt ustawy zakładający możliwość przeprowadzenie legalnej aborcji do 12 tygodnia ciąży, który zostanie przedstawiony Sejmowi pierwszego dnia po wyborach. Mówi to polityk nie z żadnej skrajnej opcji, ale aspirujący do przejęcia władzy, zatem z pewnością wsłuchujący się w oczekiwania społeczne.
To oczekiwanie społeczne wynika z pewnego rodzaju przekłamania w słowie „wolność”. W czasie czarnych protestów przeciwnikom życia udało się wmówić Polakom, że „wolność” to jest możliwość przerywania ciąży. To jednak istotne przekłamanie. Po pierwsze, prawdziwa wolność ma charakter wewnętrzny. Parafrazując św. Pawła można by rzec, że to umiejętność bycia bogatym i biednym, zziębniętym i ogrzanym, głodnym i sytym – a zatem umiejętność przystosowania się do każdych warunków, bez utraty pogody i pokoju ducha. Po drugie, moja wolność wyraża się w momencie podjęcia decyzji o rozpoczęciu współżycia seksualnego, a wszystko inne, w tym mogące wyniknąć z tego poczęcie dziecka, jest już konsekwencją dokonanego wcześniej wolnego wyboru. Żaden polityk nie powie mi przecież z kim mam współżyć i czy mam to robić z „zabezpieczeniem” czy nie. Nawet Kościół mi tego nie powie, bo On daje mi jedynie pewne zalecenia w tej kwestii. Jest to mój wolny wybór. Po trzecie, decyzja o dokonaniu aborcji nie zostaje najczęściej podjęta w warunkach pełnej wolności, rozumianej jako wolność od przymusu zewnętrznego (rodzina, sytuacja socjalna, porzucenie przez ojca dziecka) i wewnętrznego (lęk, niskie poczucie własnej wartości, egoizm). „Wolność” osoby stającej już przed dylematem usunięcia ciąży lub zachowania dziecka przy życiu, można niekiedy porównać do „wolności” kierowcy przepłacającego na stacji za paliwo do swego samochodu, uciekającego przed zbliżającym się do niego huraganem. Przy czym „huragan” w przypadku osoby uwikłanej w dylematy aborcyjne jest w tym przykładzie obrazem nie tyle rzeczywistego zagrożenia, co jego mentalnej projekcji (zamartwiania się), uwarunkowanej okolicznościami zewnętrznymi. Po czwarte, wolność człowieka kończy się tam, gdzie realizuje się najbardziej fundamentalne prawo człowieka, jakim jest jego prawo do życia. Wolność to nie jest swoboda nieskrępowanego niczym działania, w poczuciu braku odpowiedzialności za swoje czyny i ich skutki dla innych, w tym pozbawiania drugiego człowieka istnienia. Gdy jestem mamą, a pod moim sercem rozwija się życie dziecka, to moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się jego prawo do życia. Zwolennicy aborcji kładą zatem nacisk na niewłaściwie pojętą wolność matki dziecka, ukierunkowaną wyłącznie na zniwelowanie skutków biologicznych jej uprzedniej realizacji, i to w zasadzie niezależnie od dalszych (również psychicznych) konsekwencji. Tymczasem zwolennicy ochrony życia podkreślają nie tylko konieczność wzięcia odpowiedzialności za skutki wolnego wyboru, ale oferując konkretną pomoc na każdym stadium rozwoju małego człowieka (również po urodzeniu) tworzą wolną od przymusu wewnętrznego i zewnętrznego przestrzeń do urzeczywistnienia prawdziwej wolności matki dziecka, która w głębi serca bardzo często chce to dziecko urodzić i godnie je wychować.
W ujęciu chrześcijańskim Bóg ukochał wolność. To jest absolutna podstawa naszej wiary. A kobietom wmówiono, że Kościół i państwo odbierają im wolność. A to nie jest prawda. Niestety, w tym negatywnym przekazie jest wielka siła. Ale potrzeba naszej wielkiej pracy, byśmy odzyskali prawdziwy sens słowa „wolność”. Mnie wolności nikt nie odbiera. To ja decyduję z kim i kiedy będę współżyła, i to ja decyduję czy ważne w tej kwestii są dla mnie moralne wskazania Kościoła. Konsekwencją moich wolnych wyborów jest poczęcie dziecka. Pomylenie zaś pojęć wykorzystują niestety politycy. Wyzwaniem dla nas jest edukacja. Istnieją miejsca na świecie, gdzie aborcja, choć prawnie w pełni dopuszczalna i to bez żadnych ograniczeń, nie jest wykonywana, a kliniki aborcyjne zmuszone są ogłosić upadłość. Gdy bowiem obywatele, w tym lekarze, będą mieli dobrze ukształtowane sumienia, to nikt z takiego prawa nie będzie korzystał. To co zapowiada Donald Tusk może się wydarzyć, ale to powinno nas jeszcze bardziej mobilizować do tego, żeby zrobić wszystko, aby takie prawo stało się w rzeczywistości martwe. Są organizacje pro-life, które swoje działania skupiają na wymiarze politycznym czy prawnym – i niech robią wszystko, by prawo chroniło życie. Ale nasza organizacja zajmuje się kształtowaniem sumień i rozumu, by – nawet gdy dojdzie do niekorzystnej zmiany prawa – jak najmniej osób z niego korzystało.
A propos zakłamania prawdy o słowie „wolność”… Podczas debaty z Rafałem Trzaskowskim w ramach Campusu Polska Przyszłości, Donald Tusk stwierdził, że decyzja o usunięciu ciąży należy nie do „księdza, prokuratora, czy działacza partyjnego”, ale wyłącznie do kobiety…
Zgadza się! My dajemy politykom wciągać się w dyskusje i podziały, a – może to dziwnie zabrzmi – często zależy nam na tym samym. Obrońcom życia też zależy na wolności, ale w innym miejscu widzimy kluczowy moment w podejmowaniu decyzji. Ja bez problemu stanę ramię w ramię z kobietą z czarnego marszu i wezmę od niej transparent „wara od mojej macicy” czy „wolność wyboru”. Bo też tak uważam. Wiele postulatów mamy wspólnych. Tylko dla mnie wolność wyboru dotyczy tego czy ja współżyję z mężczyzną, z jakim mężczyzną, w jakich warunkach i kiedy, a nie decyzji czy urodzę dziecko, które już się pojawiło na świecie. Jako kobieta jestem za wolnością wyboru. Kościół, katechizm czy ksiądz nie zakuwają mnie w kajdanki, ale mówią mi: „zapraszam cię na drogę prawdziwej wolności i odpowiedzialności – ona nie jest prosta, ale to ty masz wybór czy nią pójdziesz”.
Gdy jako pracownicy Fundacji rozmawiamy z kobietą, która rozważa aborcję, to nie zamykamy jej przecież w klatce, albo nie każemy podpisywać dokumentów, że tego nie zrobi. Zamiast tego pytamy, co możemy dla niej zrobić, by nie zdecydowała się na tak dramatyczny krok. Pytamy o rzeczywiste przyczyny dylematu aborcyjnego. Większości z nich udaje się w ten sposób pomóc i są one później szczęśliwe i wdzięczne za to, że jednak zdecydowały się urodzić dziecko. Pomoc nie tylko musi być bowiem okazana, ale również okazana we właściwym czasie. Zdarzają się jednak również sytuacje, gdy kobiety nie przyjmują oferowanej im przez nas pomocy i decydują się na dokonanie aborcji. To dla nas oczywiście wielki ból, tym bardziej, że mamy świadomość, iż taka decyzja prowadzi jedynie do pozornego ukojenia lęku, pociągając za sobą niejednokrotnie trudno odwracalne dla matki skutki psychiczne. Kobiety po aborcji czują bowiem głęboko w sercu tą prawdę, iż matką już się stały i w istocie zawsze nią będą, pomimo zakończenia doczesnego życia ich własnego dziecka. Nieodwracalne skutki decyzji aborcyjnej docierają do nich dopiero po pewnym czasie, a wtedy, zwłaszcza dla osoby należycie ukształtowanej emocjonalnie, zaczynają ciążyć na sercu coraz bardziej i bardziej. Człowiek jednak jest istotą obdarzoną wolnością wyboru nie tylko dobra, piękna, pokoju i radości, ale również odmiennej ścieżki egzystencji. Bóg w swojej mądrości i miłosierdziu godzi się na to, dając nam wolność do popełnienia grzechu. Żeby podjąć w świadomy, a w konsekwencji wolny wybór, trzeba być dobrze poinformowanym o skutkach tego wyboru. Jeżeli kobieta jest w trudnej sytuacji, to musi mieć nie tylko wiedzę jak usunąć dziecko, ale także, co można zrobić, żeby je utrzymać przy życiu. Dopiero wyposażona w pełną perspektywę może dokonać wolnego wyboru.
Trochę zaskoczyła mnie Pani odpowiedź, bo cytując wypowiedź Donalda Tuska myślałem, że zwróci Pani uwagę na to, że decyzja o usunięciu ciąży ma należeć tylko do kobiety. A co z ojcem dziecka?
Zależy mi na zwróceniu uwagi na fakt, iż politycy często zachowują się w sposób mający skłócić i podzielić społeczeństwo, a przecież my, w dużej mierze, walczymy o to samo. Myślę, że na drodze dialogu w wielu sprawach doszlibyśmy do porozumienia, a politycy często nas przeciwko sobie nastawiają. Ale wracając do pytania. Kobieta jest w trudniejszej sytuacji, bo to w jej organizmie rozwija się nowe życie. Trzeba też jednak podkreślić, że niejednokrotnie do Fundacji Małych Stópek dzwoni zdesperowany ojciec nienarodzonego jeszcze dziecka, który prosi, żebyśmy porozmawiali z jego żoną czy partnerką i zrobili coś, aby ona utrzymała ciążę, którą chce usunąć. Sytuacja jest dramatyczna, bo ci ojcowie nie mają w zasadzie żadnych praw zagwarantowanych im w takiej sytuacji przez system prawny. Ustawodawca dyskryminuje zatem ojców i tu, jak bumerang, wraca zagadnienie wolności, bo to właśnie na etapie współżycia z mężczyzną kobieta dokonuje swojego wyboru. Wyboru jednak dokonuje także mężczyzna, czego nie bierze pod uwagę perspektywa proaborcyjnych środowisk. Sprzyja to niestety rozwijaniu, po męskiej stronie naszej populacji, poczucia braku odpowiedzialności za nowo powstałe – za ich przyczyną – życie ludzkie. Skoro bowiem decyzja o dokonaniu aborcji jawi się jako wyłączna prerogatywa kobiety, to także sama ciąża oraz rozwijające się wraz z nią dziecko – jest w zasadzie „problemem” kobiety. Tymczasem ciąża jest przecież konsekwencją wcześniejszego wyboru dwóch osób, a decyzja dotycząca aborcji dotyka de facto trzech osób.
28 grudnia 2022 r. do Sejmu trafił obywatelski projekt „Aborcja to zabójstwo” przygotowany przez prawników Fundacji Życie i Rodzina, który zakłada zakazanie propagowania jakichkolwiek działań dotyczących możliwości przerwania ciąży; dotyczy to także wszelkich infolinii aborcyjnych i pomocnictwa w tzw. „turystyce aborcyjnej”. Co Pani sądzi o tym projekcie?
Wydaje mi się, że już obecne przepisy dostatecznie chronią życie, albowiem pomoc w dokonaniu aborcji jest również w obecnym stanie prawnym nielegalna. Natomiast warto robić wszystko, by ograniczyć promocję przerywania ciąży, zwłaszcza w sytuacji, w której polskie prawo chroni ludzkie życie. Jak już jednak wspomniałam prawna ochrona życia to tylko jeden, i wcale nie najważniejszy, wymiar walki o życie i lepsze społeczeństwo. Jesteśmy co prawda za niego bardzo wdzięczni, ale nikt nie potrzebowałby „turystyki aborcyjnej”, gdyby kobietą w takiej „potrzebie” zainteresowała się jej mama, albo gdyby jej ojciec był na miejscu. Gdy 16-latka poinformuje o niechcianej ciąży, to nie wyrzucajmy jej z domu, tylko z miłością i troską poszukajmy sensownego rozwiązania dla sytuacji, w której się znalazła.
A czy w obszarze bezpośredniej pomocy, w której specjalizuje się Fundacja Małych Stópek, Pani oczekiwałaby jakichś zmian w prawie?
Nasza fundacja wykonuje pracę, którą powinno wykonywać państwo. Rządzący deklarują się „za życiem” i wprowadzili kilka ułatwień i form pomocy rodzicom, ale to są pojedyncze elementy, często niespójne, przez co rodziny – zwłaszcza chorych dzieci – mają w Polsce bardzo ciężko. Mam kilkoro znajomych, którzy z bólem serca wyjechali z naszego kraju wyłącznie dlatego, że ich niepełnosprawne dziecko nie tylko nie znalazło tu należytej opieki medycznej czy zrozumienia ze strony rówieśników, ale przede wszystkim pomocy instytucjonalnej i finansowej ze strony władzy publicznej. Mówię tu chociażby o zakresie refundacji ze środków publicznych konkretnych działań pomocowych dla takich osób oraz ich opiekunów. Na tym polu, jako Polska, mamy ogromnie dużo do zrobienia i jeśli spojrzymy z tej perspektywy, to taka Wielka Brytania czy Niemcy, gdzie aborcja jest przez system prawny dopuszczalna w znacznie szerszym zakresie przypadków, są zdecydowanie bardziej „pro-life” niż nasza ojczyzna. Naszym rozwiązaniom bowiem daleko do tych, które proponują państwa zachodnie, proponujące ciężko chorym dzieciom i ich rodzicom naprawdę godne życie. Do problemów, które należałoby w Polsce rozwiązać zaliczyć można chociażby stworzenie systemowego wsparcia dla tzw. opieki wytchnieniowej (tworzącej możliwość wypoczynku opiekunom osób niepełnosprawnych), zwiększenie możliwości podjęcia pracy, czy zniesienie limitu zarobków dla osób korzystających ze świadczeń pielęgnacyjnych czy specjalnego zasiłku opiekuńczego w ramach opieki nad chorym członkiem rodziny.
Opieka nad chorymi i niepełnosprawnymi dziećmi jest gorącym tematem po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, wykluczającym eugeniczną przesłankę aborcyjną z polskiego systemu prawnego. Codzienność rodziców takich dzieci to często samodzielne zbiórki internetowe i inne rodzaje społecznego żebractwa, bo państwo nie staje na wysokości zadania. Co więcej, kobieta, która dowiaduje się w trakcie ciąży, że dziecko najprawdopodobniej urodzi się niepełnosprawne, nie otrzymuje od państwa na etapie prenatalnym żadnego realnego wsparcia. System czeka, aż ona to dziecko ewentualnie urodzi. Natomiast czas, w którym kobieta ma świadomość, że pod jej sercem rozwija się bardzo chore dziecko, może być momentem decydującym nawet o jej życiu. To jest pewnego rodzaju trauma. Tacy rodzice powinni być objęci psychologicznym wsparciem, którego brakuje. Nie wystarczy powiedzieć kobiecie: masz urodzić. Albo zadekretować, że dziecko ma prawo do życia. Bo to jest tylko jedna strona medalu. Myślę, że także w tej przestrzeni moglibyśmy zrobić wiele z politykami opozycji czy kobietami z czarnych marszy, bo na poglądy wielu z nich wpłynęły krzywdy, których doświadczyły od systemu. Mają podstawy do swojego rozgoryczenia. Organizacje pro-life często zapewniają opiekę dzieciom czy rodzicom, którą powinno świadczyć państwo. Organizacje społeczne jednak, utrzymując się głównie z pieniędzy darczyńców, mają to do siebie, że dzisiaj funkcjonują i mogą pomóc, a jutro może ich nie być lub po prostu nie stać na pomoc w realizowanym uprzednio rozmiarze.
Gdy mówi Pani o chorych i niepełnosprawnych dzieciach, przypomniałem sobie, że w czasie Forum w Palermo pośmiertnie Nagrodę ONE F US przyznano profesorowi Jérôme Lejeune za „żarliwą obronę życia”. Nagrodę odebrała jego córka Karin. „Swoją obronę życia prof. Lejeune realizował w badaniach naukowych, w opiece nad pacjentami – w szczególności dziećmi z zespołem Downa – oraz w opinii publicznej. Często idąc pod prąd, nigdy nie przestawał podnosić głosu na rzecz szacunku dla osoby od poczęcia” – uzasadniono przyznanie wyróżnienia. Pani ma jakieś autorytety w obronie życia?
Dla mnie wzorem są rodzice dzieci niepełnosprawnych. Te dzieci często nie mają przed sobą perspektywy osiągnięcia sukcesu, o jakim myśli dzisiejszy świat. Znam rodzinę opiekującą się dzieckiem, które nie mówi, nie słyszy i nie chodzi – oni cały czas zbierają pieniądze na jego rehabilitację. To są dla mnie bohaterowie obrony życia. To, co oni robią przez całą dobę ma dla mnie nieprawdopodobną wartość. Patrząc na nich, każdego dnia można się nawrócić. Jak ja spotykam takich ludzi, to przeżywam 5-sekundowe rekolekcje. Gdy widzę, jak ci ludzie z miłością odnoszą się do tego dziecka, to ja nie potrzebuję słyszeć żadnych słów na temat obrony życia. To są zwykli ludzie i oni często nie chcą być bohaterami. Ale pokazywanie właśnie takich zwyczajnych rodzin może dać innym siłę i nadzieję, że opieka nad chorym dzieckiem jest możliwa.
Jeśli chodzi o społeczny autorytet to dla mnie, niezmiennie, wzorem w obronie życia jest prezes Fundacji Małych Stópek – ks. Tomasz Kancelarczyk. I to nie jest rodzaj podlizywania się szefowi. Kiedy człowieka zna się bardzo długo, to zna się jego zalety i wady, urok już dawno prysł. A jego niestrudzona walka o każde życie jest dla mnie niezwykle ujmująca. Zdarzają się między nami spory o różne rozwiązania, ale to ks. Tomek jest człowiekiem, który ma w sobie największą motywację do działania pro-life. I nie mam na myśli tylko ochrony przed bezpośrednim zagrożeniem życia. Obrońca życia to człowiek, który nie oskarża, lecz ocala, czasami w sposób wręcz skandaliczny. Ksiądz Tomek jest na tym polu niedoścignionym wzorem.
Jakie są największe wyzwania przed obrońcami życia w 2023 roku? Jakie są Pani marzenia?
Żeby niezależnie od kształtu prawa nikt nie chciał dokonywać aborcji i żeby rodziny z radością przyjmowały nowe życie i miały warunki, aby godnie się nim zaopiekować.