Gdy Carrie DeKlyen, nosiła pod swoim sercem szóste ze swoich dzieci, musiała z mężem, Nickiem, podjąć bardzo trudną decyzję. Miała złośliwy nowotwór mózgu, a poddanie się leczeniu oznaczało śmierć dziecka. Wybrała dziecko.
Kobieta była w 8. tygodniu ciąży, gdy musiała zdecydować o leczeniu. Miała złośliwy nowotwór mózgu, lekarze radzili, by albo poddała się aborcji i rozpoczęła leczenie albo zaczęła przyjmować chemioterapię. Carrie nie zgodziła się na żadną z tych propozycji, ponieważ nie chciała poświęcać życia dziecka. Wiedziała, że podjęcie leczenia będzie wiązało się z jego śmiercią. Lekarze twierdzili, że bez leczenia Carrie nie przeżyje dłużej niż dziesięć miesięcy. Kobieta miała nadzieję, że uda jej się utrzymać ciążę przynajmniej do 32. tygodnia, by dziecko miało jak największe szanse na przeżycie, jednak guz rósł bardzo szybko i już w 19. tygodniu ciąży kobieta przeszła silny udar i zapadła w śpiączkę. Na prośbę męża Carrie była sztucznie podtrzymywana przy życiu, by dziecko mogło nadal się rozwijać. Niestety, gdy córeczka Carrie i Nicka miała 24 tygodnie, przestała rosnąć i lekarze musieli wykonać cesarskie cięcie.
Po przyjściu na świat córeczki, Nick powiedział: „Carrie właśnie tego chciała, a ja ją popierałem. Teraz nadszedł czas, aby poszła do domu”. Po odłączeniu respiratora cała najbliższa rodzina towarzyszyła Carrie w ostatnich chwilach życia. Przed śmiercią kobieta otworzyła jeszcze oczy i lekko uścisnęła dłoń męża.
Dziewczynkę nazwano Life Lynn, jej stan zdrowia jest dobry.
Źródło: gosc.pl