Wprowadzone kilka lat temu transmisje na żywo z debat w Parlamencie Europejskim umożliwiły obywatelom swobodny dostęp do informacji na temat prac parlamentarnych. Jednak – jak wskazuje Sophia Kuby, szefowa EU Advocacy w organizacji ADF International – obecnie władze Unii Europejskiej wcale nie są tym zachwycone…
Każdy obywatel, który interesuje się debatami i przebiegiem głosowań w Parlamencie Europejskim, może za pośrednictwem Internetu oglądać na żywo sesje plenarne, zebrania komisji i konferencje prasowe. Jednakże na mocy najnowszej decyzji, Parlament Europejski wprowadził w tym względzie konkretne ograniczenia.
Po niespokojnym roku, w którym Brexit wstrząsnął fundamentami integracji europejskiej, a prezydent USA, Donald Trump pokazał, że dotychczasowy układ sił politycznych może być zepchnięty na bok, Parlament Europejski zdaje się okazywać pewną nerwowość.
W styczniu 2017 r. Parlament Europejski znowelizował artykuł 165 swojego Regulaminu, dotyczący wewnętrznych reguł proceduralnych. Artykuł ten pozwala przewodniczącemu posiedzenia przywołać do porządku każdego członka, który „zakłóca spokojny przebieg obrad”. Jeśli członek parlamentu nie dostosuje się do poleceń, przewodniczący ma władzę odmówić mu lub jej prawa do wypowiedzi w czasie posiedzenia. Tego typu przywileje przewodniczącego posiedzenia parlamentarnego nie są niczym niezwykłym, a mądrze stosowane, po prostu umożliwiają prawidłowy przebieg obrad.
Jednakże, ostatnie zmiany czynią art. 165. Regulaminu znacznie bardziej niepokojącym. Przewodniczący posiedzenia może nie tylko przywołać do porządku, czasowo odebrać prawo do wypowiedzi czy nawet w ekstremalnych przypadkach wyrzucić europosła z izby obrad. Teraz może nawet przerwać nadawanie transmisji na żywo z posiedzenia, jeżeli stwierdzi „zniesławiający, ksenofobiczny lub rasistowski język czy zachowanie”. Co więcej, przewodniczący może zadecydować o „wykasowaniu z audiowizualnego nagrania obrad” części wypowiedzi. Wraz z tą nowelizacją, Parlament Europejski nie tylko nadał przewodniczącemu nowe prawa wykraczające daleko poza wewnętrzne kwestie obrad, ale również wprowadził nową kategorię wykroczeń: „zniesławiający, rasistowski lub ksenofobiczny język bądź zachowanie”.
Budzi to pewne pytania. Po pierwsze, czym dokładnie jest „zniesławiająca, rasistowska lub ksenofobiczna” wypowiedź? Termin „ksenofobia” bardzo upowszechnił się w ostatnich latach i może oznaczać wiele rzeczy, które powinny być całkowicie uprawnione w demokratycznej debacie. Czy europosłowie będą mogli dyskutować o ochronie granic, kwotach imigrantów lub postępowaniu z tymi przybyszami, którzy nie potrafią dostosować się do reguł życia w wolnym, demokratycznym systemie?
Ksenofobia oznacza dosłownie „irracjonalny lęk przed obcokrajowcami”. Podobnie jak w przypadku słów „islamofobia” czy „homofobia”, termin ten jest często wykorzystywany w sytuacji, gdy wyrażana jest opinia, z którą inni się nie zgadzają. Chociaż niektórzy mogą argumentować, że „zniesławienie” czy „rasizm” można zdefiniować o wiele łatwiej, prawdziwe pytanie brzmi: Czy naprawdę obywatele potrzebują tego, żeby Parlament „jak niańka” chronił ich przed usłyszeniem tego typu wypowiedzi? Czyżby stracił wiarę w sumienie i intelekt swoich obywateli? Wszyscy zgodziliby się co do tego, że takie wypowiedzi mogą być niepożądane, nieprzyjemne czy ordynarne. Ale nie to jest przedmiotem sporu. Parlament Europejski chce przerywać transmisje na żywo i zlikwidować wszelki ślad takich wypowiedzi w elektronicznych archiwach. Takie rozwiązanie wcale nie powstrzyma żadnego członka Parlamentu od używania „zniesławiającego lub ksenofobicznego” języka.
Tak naprawdę chodzi o pozbawienie obywateli możliwości obejrzenia debat. A przecież w demokratycznym społeczeństwie każdy powinien móc wyrobić sobie własną opinię w oparciu o to, co wie o politykach, ich poglądach i działaniach. Fakt, że Parlament Europejski uznaje za konieczne chronić obywateli przed tego typu wypowiedziami, wskazuje na kiepski stan naszych demokratycznych instytucji.
Nowy artykuł 165 jest przyznaniem się do nieufności wobec 500 milionów obywateli Unii Europejskiej. Jest to niepokojący krok: przekonanie, że „złe” wypowiedzi muszą być zakazane. Używanie nieprecyzyjnego języka sprawi, że tego typu zakaz będzie stosowany wybiórczo. Jest to także odrzucenie starej mądrości, że najlepszym sposobem na złe wypowiedzi, będzie dobra riposta.
Krzysztof Reszka
Na podstawie: www.euractiv.com