Polityka Unii Europejskiej i relacje międzynarodowe stają się w coraz większym stopniu przeniknięte dyskursem na temat „praw człowieka”, który dąży do ukierunkowania decyzji politycznych i podporządkowania ich temu, co nazywa się „naszymi podstawowymi wartościami”: wolności, równości, solidarności. W celu realizacji tych wartości przyjmuje się ogromną ilość prawa krajowego i międzynarodowego, powstają także ogromne machiny biurokratyczne. Ponadto szeroka gama pozarządowych organizacji i samozwańczych „aktywistów praw człowieka” stosuje również język praw człowieka, aby promować swoje polityczne agendy: od uwolnienia dysydentów politycznych w państwach despotycznych po promowanie ochrony praw mniejszości etnicznych oraz od poprawy zatroszczenia o osoby niepełnosprawne i społecznie wykluczone po zapewnienie zdrowia, mieszkań i edukacji. Wydaje się, iż każdy się zgodzi, że prawa człowieka powinny być lepiej chronione, a nasi politycy, akademicy i organizacje społeczeństwa obywatelskiego nie szczędzą wysiłków, aby tak się stało.
Inflacja praw człowieka
Czy nie powinniśmy być z tego zadowoleni? Czy nie powinniśmy być szczęśliwi, że dzięki nowym aktom prawnym lub nowym interpretacjom już istniejących zyskujemy nowe prawa każdego roku?
W dającej się zauważyć ostatnio inflacji języka praw człowieka jest coś, co powinno nas martwić. Koncepcja praw człowieka równocześnie rozszerza się i ulega rozmyciu, w konsekwencji zmieniając swoje znaczenie. Język praw człowieka jest dziś na użytek każdego, kto chce promować swoją polityczną agendę, a część z nich ma niewiele wspólnego z tym, co zwykliśmy rozumieć pod tym terminem w trakcie zimnej wojny, w czasie bohaterskich dysydentów, takich jak Andrei Sacharow, Aleksander Sołżenicyn, Vaclav Havel czy ostatnio Aung San Suu Kyi. Wśród politycznych projektów ozdobionych ekstensywnym użyciem języka praw człowieka niektóre są bardzo kontrowersyjne, a inne stoją nawet w rażącej sprzeczności do odwiecznych moralnych poglądów naszych społeczeństw. Na przykład próby zdefiniowania dostępu do aborcji lub legalizacji związków homoseksualnych, eutanazji czy niszczenia embrionów ludzkich na potrzeby badań naukowych, będące na czele politycznych agend międzynarodowych instytucji, takich jak ONZ, Rada Europy czy Parlament Europejski, jak również rządów niektórych (głównie europejskich) państw: co kiedyś zwano „przestępstwem” stało się teraz „prawem”, a nawet „prawem podstawowym”.
W świetle tej świeżej płynności koncepcji jasne jest, że nie można już darzyć nieograniczonym zaufaniem wszystkich agend politycznych sprzedawanych pod hasłem „promocji praw człowieka”. Przeciwnie, musimy poddać ponownemu sprawdzianowi sam termin i odmiany, pod jakimi występuje.
Skąd się wzięły prawa człowieka?
Termin „prawa człowieka” pojawia się po raz pierwszy w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela przyjętej przez francuską Konstytuantę 26 sierpnia 1789 r. Podobne teksty przyjęte wcześniej lub później (takie jak amerykańska Bill of Rights czy austriacki Staatsgrundgesetz) zawierały katalogi szczegółowych praw, ale nie zwały ich „prawami człowieka”. Określenie „prawa człowieka” pojawia się ponownie w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 r. i dopiero od tego czasu znajduje się w powszechnym użyciu.
Przyjmuje się obecnie, że prawa człowieka są owocem i wytworem „ery oświecenia” lub Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Niektórzy autorzy starają się jednak „ochrzcić” prawa człowieka, oświecenie i Rewolucję twierdząc, że etyczne i filozoficzne fundamenty tych osiągnięć położone zostały przez chrześcijaństwo. W tym sensie we współczesnych prawach człowieka ma się odsłaniać duchowe dziedzictwo chrześcijaństwa. Ale czy takie teorie mogą być prawdziwe, jeżeli współczesne rozumienie praw człowieka, czego nie da się nie zauważyć, stoi często w radykalnej sprzeczności z odwiecznym nauczaniem Kościoła, dotyczącego np. świętości życia czy rodziny?
Wydaje się tym samym niezbędne, aby przyjrzeć się bliżej poglądom twierdzącym, iż prawa człowieka wywodzą się z chrześcijaństwa.
Po pierwsze trzeba podkreślić, że intelektualny wstrząs „ery oświecenia” i Rewolucja Francuska nie mogą być postrzegane jako próba reformy Kościoła od wewnątrz przez lojalnych chrześcijan (na wzór wysiłków św. Franciszka i św. Dominika); przeciwnie, kierowane były one silnym resentymentem antykościelnym, sprzeciwem wobec jego doktryny i roli w społeczeństwie. Oczywiście, każda opozycja definiowana jest przez to, czemu się opiera; w tym sensie ani „oświecenie”, ani Rewolucja nie zaistniałyby bez chrześcijaństwa, tak jak komunizm nie zaistniałby bez kapitalizmu. Ale to nie zmienia faktu, że „oświecenie” nie chciało rozwijać nauczania chrześcijańskiego, lecz raczej pragnęło się mu sprzeciwić. Przyjęcie Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela było w pewnym sensie aktem wyzwolenia się spod prawa Bożego; twórcy deklaracji demonstrowali tym samym, że ani autorytet króla, ani wierzenia chrześcijańskie nie były niezbędne dla tworzenia dobrych i rozsądnych praw. Ale ich myślenie o prawie wciąż było przesiąknięte prawem naturalnym – do tego stopnia, że nie przywołali woli demokratycznie wybranych prawodawców, lecz właśnie je, jako źródło prawa stanowionego. Wszystkie prawa materialne zawarte w deklaracji były także w znacznym stopniu oparte na tej tradycji (to dopiero w naszych czasach, znikąd, zostaliśmy postawieni wobec sytuacji, w której nowe interpretacje „praw człowieka” wydają się radykalnie sprzeciwiać prawu naturalnemu).
Po drugie, byłoby czymś absolutnie błędnym sądzić, że przed Wielką Rewolucją nikt nie miał żadnych praw. Bez wątpienia nie było równości (szlachta i kler, a do pewnego stopnia także powstająca burżuazja, miały liczne przywileje); mimo to nie podlegało wątpliwości, że każdy człowiek ma pewne prawa jako osoba. Z tego powodu chrześcijaństwo było zdolne przezwyciężyć powszechną w starożytności praktykę niewolnictwa, a gdy to nadużycie pojawiło się ponownie w okresie kolonizacji Ameryk, papież Paweł III, w swojej bulli Sublimus Dei, sprzeciwił się mu stanowczo pisząc: „Indianie, tak jak wszyscy inni ludzie, którzy mogą być jeszcze odkryci przez chrześcijan, nie mogą być w żaden sposób pozbawieni wolności czy posiadania swoich własności, nawet jeżeli znajdują się poza wiarą w Jezusa Chrystusa; mogą i powinni, w sposób wolny, korzystać z wolności i posiadania ich własności; nie mogą być w żaden sposób zniewalani”.
Z powyższego cytatu nasuwa się wniosek, że dla papieża wolność i posiadanie własności były prawami naturalnymi, które przysługiwały każdej osobie niezależnie od jej wyznania lub statusu społecznego. Prawa te nie były nikomu nadane łaskawą decyzją prawodawcy, ale były wrodzone i miały związek z naturą istot ludzkich nimi obdarzonych. Rozumowanie papieża nie było oparte na żadnej karcie praw człowieka, lecz na prawie naturalnym.
Prawo naturalne nie jest jednak wcale wynalazkiem chrześcijaństwa. Od samego początku rozważań prawnych aż do naszych dni uznawano, że podstawowe zasady moralności i prawa wywodzą się z natury i są rozpoznawalne przez ludzki rozum. W ocalałych fragmentach dzieła Cycerona O państwie (De Res Publica) można znaleźć klasyczną definicję Prawa Naturalnego. „Rzeczywiste prawo” – jak czytamy – „to prawdziwa roztropność zgodna z naturą”, tj. rzeczywistością znajdującą się poza rozumem, która jest „odwieczna i obecna w każdym człowieku”. Prawo to jest „władczym głosem obowiązku i stanowczym ostrzeżeniem przed zbrodnią. Nie na darmo wydaje polecenia i stawia zakazy szlachetnym, ale podli nic sobie z tego nie robią. Wspomnianego prawa nie godzi się zmienić, zastąpić jego postanowień innymi lub całkiem znieść; senat ani ogół obywateli nie zwolnią nas z jego przestrzegania”. Jak zapewnia Cyceron, „w Rzymie i Atenach, teraz i w przyszłości prawo to niczym się nie różni; w każdym miejscu po wsze czasy pozostanie bez zmian, wieczne i jedno dla wszystkich”.
Prawo naturalne a prawo stanowione
Możemy się teraz zapytać: jak prawdziwe prawo może być wieczne i niezmienne, jeżeli, jak wiadomo, prawa różnią się w zależności od kraju i podlegają ciągłej zmianie w czasie?
Odpowiedź brzmi: prawo pozytywne (tj. prawa, które są drukowane w dziennikach ustaw) może się różnić między krajami i zmieniać w czasie. Tylko prawo naturalne się nie zmienia. Celem prawa pozytywnego jest implementowanie prawa naturalnego i dostosowanie go do specyficznych potrzeb danego społeczeństwa w danym czasie. Bez wątpienia, prawo pozytywne jest niezbędne w nowoczesnych społeczeństwach, biorąc pod uwagę, że wiele aspektów życia musi zostać uregulowanych w bardzo szczegółowy sposób w celu zapewnienia bezproblemowego funkcjonowania wymiany gospodarczej czy też działania instytucji społecznych i politycznych. Jednakże nawet w braku prawa stanowionego może jeszcze funkcjonować prawo zwyczajowe, które może być równie wydajne. Na przykład w Wielkiej Brytanii nie ma ani kodeksu cywilnego, ani spisanej konstytucji. Ale prawo (stanowione lub zwyczajowe) stojące w sprzeczności z prawem naturalnym nie jest prawem w ogóle, lecz jest niesprawiedliwością przebraną za prawo.
„Prawom człowieka” zwykle nadaje się podobny status: zwane są „prawem przed-pozytywnym”, co oznacza, że istnieją niezależnie od woli prawodawcy i że całe prawo stanowione musi z nimi współgrać. Wydaje się jednak, że w tym twierdzeniu zachodzi pewna kolistość argumentu: jeżeli pod pojęciem „praw człowieka” mamy na myśli prawa zawarte w jednym z międzynarodowych aktów praw człowieka (takich jak: PDPCz, Europejska Konwencja Praw Człowieka czy też Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych), będących ostatecznie prawem stanowionym, to aby miały one legitymację muszą być zgodne z prawem naturalnym. Konwencje te mogą, wolą prawodawcy, który je napisał i przyjął, mieć pierwszeństwo nad innym prawem stanowionym, ale są niższej rangi niż prawo naturalne, z którym muszą być w zgodzie.
Jednakże niektórzy „aktywiści praw człowieka” pod ich pojęciem nie mają na myśli tych ogólnie uznanych praw, które już są wpisane w konwencje. Twierdzą natomiast, że „prawa” te powinny zostać formalnie uznane jako „prawa człowieka”. Innymi słowy twierdzą, że są one prawem naturalnym. Niektóre z tych stwierdzeń są bez wątpienia prawdziwe, np. gdy mowa o ogólnoświatowym zakazie stosowania min lądowych lub zakazie pracy dla dzieci. Inne stwierdzenia bywają zdumiewające, np. twierdzenia radykalnych grup feministycznych, iż „dostęp do aborcji” powinien być lub już nawet jest „prawem człowieka”. Zdumiewające czy nie, za tymi twierdzeniami stoi założenie, iż kobiety mają jakiś rodzaj „naturalnego” prawa do zabicia własnego potomstwa w czasie (pierwszych miesięcy) ciąży.
Jak możemy zatem odróżnić, co należy do prawa naturalnego, a co nie?
Kryteria zgodności
Jednym z kryteriów jest, aby badane prawo było ogólnie uznawane w różnych miejscach w różnym czasie. Na przykład możliwość posiadania prywatnej własności była uznawana za prawo wszędzie i w każdej epoce, poza reżimami socjalistycznymi, co jest jasnym sygnałem, że socjalizm sprzeczny jest z prawem naturalnym. Nie wydaje się natomiast, żeby w sprzeczności z prawem naturalnym stała kara śmierci, biorąc pod uwagę, że stosowano ją wszędzie i w każdej epoce. (Oczywiście jednak prawo naturalne nie nakłada żadnego obowiązku stosowania tej kary).
Innym kryterium jest, aby prawo to było rozsądne i sprawiedliwe. Kryterium to powoduje, że choć niewolnictwo stosowane było wszędzie i przez większość epok, nie jest częścią prawa naturalnego. Nie jest ani rozsądne ani sprawiedliwe, aby jeden człowiek był „właścicielem” drugiego, skoro rozum podpowiada, że obaj mają tę samą wrodzoną godność.
Wreszcie podkreślić trzeba, że nie wszystkie nakazy prawa naturalnego są równie łatwe do odkrycia. Badacze odróżnili pierwotne wskazania prawa naturalnego, które oparte są na bezpośrednich intuicjach dzielonych przez wszystkich (np. intuicji, że zabijanie drugiego człowieka jest złem) od wskazań wtórnych, które łatwo mogą być wysnute przez rozsądne osoby z pierwszej kategorii (np. że dopuszczalne jest zabójstwo w akcie usprawiedliwionej i proporcjonalnej samoobrony przeciw napastnikowi) i od nakazów trzeciego stopnia. Ta trzecia kategoria obejmuje sytuacje, w których „słuszne” rozwiązanie, choć wcale nie oczywiste, może być odnalezione tylko dzięki drobiazgowej i ostrożnej refleksji (np. gdy rozbitkowie znajdują łódź mogącą uratować tylko dwoje z nich).
Widzimy zatem, że prawo naturalne oparte jest na bardzo prostych i oczywistych zasadach, ale im dokładniej ktoś chce się zagłębić w jego najdalsze implikacje, tym bardziej staje się skomplikowane. Każdy intuicyjnie rozróżnia nieprzyjemne rozgraniczenie między dozwolonym i niedozwolonym, ale wyznaczenie dokładnych granic jest zadaniem dla specjalistów (dlatego potrzebujemy prawników i sędziów). Jednakże, gdy prawodawca rysuje nową granicę, odległą od jakiejkolwiek rozsądnej intuicji, prawo staje się arbitralne i sprzeczne z prawem naturalnym.
Antropologia sprzeczna z naturą
Dostrzegamy w tym wszystkim, że istnieją znaczne różnice między klasycznym rozumieniem prawa naturalnego, a „prawami człowieka”. Prawo naturalne jest jedno i organiczne, podczas gdy „praw człowieka” jest wiele. Zawsze będzie tylko jedno, prawdziwe prawo naturalne. „Prawa człowieka” natomiast składają się z różnych praw (np. prawa do życia, samookreślenia, zdrowia…), które to prawa mogą czasami ze sobą kolidować. Im więcej „praw” jest rozdawanych przez hojnego prawodawcę, tym częściej takie konflikty powstają. Obecnie dobroduszni prawodawcy w UE starają się dostarczyć za pomocą przekrojowej dyrektywy antydyskryminacyjnej nowe „prawo do równości” obywatelom państw członkowskich. Niestety prawo to najprawdopodobniej podważy inne ważne prawo mieszkańców UE: prawo do samookreślenia.
„Prawa człowieka” są zatem jedynie próbą spisania podstawowych nakazów prawa naturalnego, ale nie są z nim tożsame, bowiem są prawem stanowionym. W najlepszym wypadku sam proces ich kodyfikacji reprezentuje ograniczone i uproszczone odczytanie prawa naturalnego. W najgorszej sytuacji skłania się do interpretacji sprzecznych z prawem naturalnym, gdy np. niektórzy politycy czy organizacje starają się podnieść tzw. „prawo do aborcji” lub do „małżeństwa osób tej samej płci” do rangi „praw człowieka”, lub „odnaleźć” takie prawa w istniejących instrumentach praw człowieka.
Zniekształcenie „praw człowieka” jest skutkiem (celowego) zniekształcenia antropologii, tj. zwrotu przeciw naturze, którą niektórzy aktywiści mają zamiar przezwyciężyć przez przyjęcie nowych praw. Widać to wyraźnie w kontekście aborcji, kiedy – w całkowitej sprzeczności z racjonalną i naukową wiedzą – zaprzecza się, aby płód był istotą ludzką lub osobą. Staje się również widoczna, gdy aktywiści środowisk homo-, trans- i biseksualnych (LGTB) ogłaszają „równość” związków heteroseksualnych i homoseksualnych, a przecież seksualność służy prokreacji, tak jak oko służy do patrzenia, a ucho do słuchania. Rzekoma równość tych relacji oznacza, że seks sprowadzony jest do roli bezcelowej gry, w której prokreacja jest tylko rodzajem (często niechcianego) skutku ubocznego. Gdy zaakceptuje się takie podejście, nie ma ograniczeń już nie tylko dla relacji homoseksualnych, ale dla żadnych relacji. Rodzina przestaje być czymś naturalnym, a staje się zabawką w rękach prawników. Z tego właśnie powodu „Zasady z Yogyakarty” – dokumentu mającego na celu wzmacnianie uznania dla praw człowieka osób o „różnych orientacjach seksualnych” – wzywa do równego traktowania wszystkich rodzin, włączając w to te, które nie są definiowane przez pochodzenie lub małżeństwo. W skrócie, gdy nie przestrzega się prawa naturalnego, wszystko staje się zupełnie arbitralne: sic volo, sic iubeo, stat pro ratione voluntas.
Wielu ludzi uważa, że prawdziwa wolność i samookreślenie polegają na uwolnieniu się od wszystkich ograniczeń natury, tj. nałożonych przez prawo naturalne. Człowiek stara się być swoim własnym stwórcą. Ludzie zatem powinni mieć możliwość określenia swojej tożsamości, w tym „tożsamości płciowej” (kolejna nowa koncepcja zwiastowana w Zasadach z Yogyakarty). Ta wizja samookreślenia oznacza, że każdy związany jest tylko tymi zasadami moralnymi, które sam wynajdzie i przyjmie dla siebie samego. Oczywiste jest, iż gdyby taka samodeterminacja była realizowana w praktyce, żadne społeczeństwo nie przetrwałoby długo. Ale dokładnie właśnie ta iluzoryczna wizja samookreślenia jest w dzisiejszych społeczeństwach Europy zachodniej podstawą tworzenia prawa: prawa oparte są jedynie na woli ludzi, rzekomo wyrażanej przez ich przedstawicieli, a nie na tym, co jest odrzucane jako „nadana z góry rzeczywistość”. Odrzucenie wszystkich nadanych rzeczywistości oznacza, że w naszych prawach znaczenie pojęć takich jak: „rodzina”, „małżeństwo”, „człowiek”, „życie” itd., jest systematycznie odrzucane i zastępowane przez to, co prawodawca uzna za właściwe rozumieć pod ich nazwą. To nieprzewidywalne zachowania pozwalają ostatecznie twórcom prawa i sędziom znaleźć się w pozycji, w której mogą wszystkie pojęcia zamienić w dokładne odwrotności ich pierwotnych znaczeń.
Zatem prawo naturalne przez ograniczenie samowoli prawodawców chroni wolności każdego z nas. Zasady, których wszyscy musimy przestrzegać, dyktowane są przez rzeczywistość, a nie przez zachcianki pewnych polityków. Nec vero aut per senatum aut per populum solvi hac lege possumus.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Cytat z Cycerona w przekładzie Iwony Żółtowskiej.
tłum. Maciej Brachowicz
Jakob Cornides – doktor prawa, autor artykułu Human Rights Pitted Against Man, w polskim przekładzie opublikowanego w „Międzynarodowym Przeglądzie Politycznym” nr 22. Pracuje w Komisji Europejskiej.
Artykuł pochodzi z IMAGO – Czasopismo Fundacji Pro Humana Vita, które było wydawane w latach 2011-2012 w celu promocji bioetyki. Jest próbą wakacyjnego przypomnienia tego cennego dzieła i najciekawszych artykułów.