Władze PiS nadal nie wypowiedziały się w sprawie referendum o aborcji, które proponuje Jarosław Gowin. – Ta zwłoka jest zaskakująca. Pomysł pana Gowina jest niedorzeczny. Jeśli dojdzie do referendum, będziemy mieć nową wojnę – mówi Wojciech Zięba, prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka.
W grudniu 2020 r. Jarosław Gowin w wywiadzie udzielonym dla jednego z portali w odpowiedzi na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego o wykreśleniu tzw. przesłanki eugenicznej z Ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży zaproponował, by głos w sprawie aborcji oddać Polakom. „Po tym, gdy naruszono tzw. kompromis aborcyjny z 1993 r., którego byłem i jestem zwolennikiem, być może nie ma już innej drogi jak tylko referendum; należałoby dobrze przemyśleć pytania i wówczas oddać głos Polakom” – powiedział w wywiadzie.
Referendum jako instrument stanowienia prawa jest charakterystyczny dla demokracji bezpośredniej, w której ogół uprawnionych do głosowania członków wspólnoty decyduje w powszechnym głosowaniu o ważnych dla nich sprawach.
W demokracji pośredniej nie ma tradycji podejmowania decyzji poprzez referenda, a większość decyzji podejmowana jest przez wybieranych na określoną kadencję przedstawicieli. Wyjątkiem są referenda lokalne lub referenda ogólnokrajowe w najważniejszych sprawach państwowych (zmiana Konstytucji, przystąpienie do ważnych umów międzynarodowych mających wpływ na znaczącą zmianę funkcjonowania danego państwa np. referendum przed przystąpieniem do Unii Europejskiej).
Szwajcaria – kropla drąży skałę
Jednym z państw europejskich, które ma długą tradycję podejmowania decyzji na drodze referendalnej, jest Szwajcaria. W ciągu 200 lat zorganizowano tu 300 referendów ogólnokrajowych (na około 500 przeprowadzonych łącznie na całym świecie). Na tym przykładzie można dokładnie prześledzić historię kampanii prowadzącej do liberalizacji prawa aborcyjnego. Prawo to próbuje się obecnie wprowadzać także w innych krajach według tego samego, sprawdzonego w Szwajcarii schematu.
W Szwajcarii liberalizacja prawa aborcyjnego zajęła aktywistkom ze Szwajcarskiego Stowarzyszenia na Rzecz Dekryminalizacji Aborcji trzy dekady i cztery ogólnokrajowe kampanie referendalne. Od 1942 r. na terenie tego kraju przerywanie ciąży było możliwe tylko wtedy, gdy zagrożone było zdrowie kobiety, a za nielegalne przerywanie ciąży groziła kara więzienia do 5 lat dla lekarza i do 3 lat dla matki dziecka. Prawo to zostało zliberalizowane dopiero po 60 latach, jednak kampania na rzecz legalizacji aborcji na życzenie zaczęła się wiele lat wcześniej. Jej główną inicjatorką i reżyserką została socjalistka Anne-Marie Rey. Pani Rey namówiła swojego ojca, ginekologa, do wykonania aborcji jej pierwszego dziecka w latach 60. XX w. i od tego czasu stała się zagorzałą zwolenniczką aborcji na życzenie. Stowarzyszenie, które założyła, wykorzystało do kampanii na rzecz liberalizacji prawa aborcyjnego toczący się spór o przyznanie praw wyborczych kobietom w Szwajcarii. Referenda w tych obu sprawach odbyły się w 1971 r. Wyniki: kobiety uzyskały prawa wyborcze, natomiast pomysł aborcji na życzenie przepadł w głosowaniu z kretesem. Kolejna próba poddania pod głosowanie sprawy aborcji została przedstawiona w parlamencie w 1976 r., lecz ponownie została odrzucona. Zorganizowane rok później referendum miało sprawić wrażenie, że kobiety zgadzają się na kompromis – aborcja na życzenie miała być legalna, ale tylko do 12. tygodnia ciąży. I tym razem Szwajcarzy byli przeciwni takiej zmianie – w referendum swój sprzeciw wyraziło 51,7 proc. głosujących.
Po trzeciej przegranej wnioskodawczynie postanowiły skupić się na intensywnym lobbowaniu za zmianą prawa. Sprzyjały temu przemiany społeczne zachodzące w społeczeństwie szwajcarskim w tamtym czasie: w 1981 r. wpisano równość płci i równą płacę do Konstytucji Szwajcarii, a w 1985 r. uchwalono równe prawa w rodzinie dla kobiet i mężczyzn. W latach 70. i 80. poszczególne kantony zaczęły liberalizować prawo lub odstępowały od wymierzania kar w sprawach o aborcję (ostatni wyrok karny zapadł w Szwajcarii w 1988 r.). W dużych miastach takich jak Zurych, Genewa czy Lozanna, z łatwością można było znaleźć lekarza, który wykonywał aborcję. Aktywistki przedstawiały aborcję jako niezbędną pomoc potrzebującym kobietom, podkreślały, że jest ona nowoczesnym rozwiązaniem prawnym, rozpowszechnionym zagranicą i że takie przepisy znakomicie się sprawdziły w innych krajach, ograniczając liczbę aborcji, zmniejszając skutki i koszty leczenia kobiet po nieudanych aborcjach. Równocześnie aktywistki wyolbrzymiały liczbę aborcji dokonywanych nielegalnie (od 20-50 tys. a nawet 70 tys. rocznie, gdy w rzeczywistości, po legalizacji aborcji w 2002 r. liczba aborcji wykonanych w ciągu roku w całym kraju wynosiła około 12 tys.). Podkreślały niebezpieczeństwo nielegalnych aborcji dla kobiety – choć same poddały się tzw. zabiegom w sterylnych warunkach pod nadzorem wykwalifikowanych lekarzy.
Taka wieloletnia propaganda i starannie przygotowana kampania referendalna doprowadziły w 2002 r. do zalegalizowała w Szwajcarii aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży. Za taką zmianą opowiedziało się wówczas aż 72,2 proc. głosujących.
Warto podkreślić, że żadna z kampanii pro-life, przeprowadzonych w formie kampanii referendalnych w Szwajcarii, nie znalazła wymaganego poparcia: ani w 1985 r. referendum „za prawem do życia”, ani w 2002 r. referendum o „pomoc dla matki i nienarodzonego dziecka”, ani w 2014 r. w sprawie wyłączenia finansowania aborcji ze środków publicznych. Referendum staje się więc znakomitym narzędziem do liberalizacji prawa. Przeprowadzenie kampanii wzmacniającej prawo do życia lub nawet pozytywnej pomocowej kampanii dla mamy lub dziecka jest praktycznie niemożliwe.
Irlandia – niemożliwe stało się możliwe
Warto przeanalizować także liberalizację prawa aborcyjnego w Irlandii, w tym pamiętne referendum z 2018 r. W tym tradycyjnie katolickim kraju obowiązywała jedna z najbardziej pro-life’owych ustaw w Unii Europejskiej. Wprowadzone w drodze referendum w 1983 r. prawo zakazywało nie tylko aborcji w każdym wypadku, ale również informowania o możliwościach dokonania nielegalnej terminacji czy wyjazdach zagranicznych w tym celu. Za nielegalny tzw. zabieg groziło dożywocie.
W 1992 r. rozpoczęto kampanię na rzecz zmiany prawa. Motywem do tego stała się sprawa gwałtu na 14-letniej dziewczynce. W tym samym roku odbyło się referendum, podczas którego zaproponowano trzy poprawki do Konstytucji. Irlandczycy zgodzili się na dwie: zniesiono zakaz turystyki aborcyjnej oraz zakaz informowania o legalnych „usługach” w innych państwach. Zatem poprawki umożliwiały zabicie dziecka za granicą. Odrzucono natomiast możliwość aborcji w sytuacji zagrożenia, że kobieta może popełnić samobójstwo.
W 2012 r. w szpitalu w Galway zmarła obywatelka Indii Savity Halappanavar. W 17. tygodniu ciąży udała się do szpitala z bólem i zaczęła ronić. Odmówiono jej aborcji. Kobieta zmarła na posocznicę. Warto podkreślić, że kobieta nie umarła w wyniku braku dostępu do aborcji, ale w wyniku poważnych zaniedbań personelu medycznego szpitala oraz zaawansowanej choroby – posocznicy. Jednak jej śmierć zapoczątkowała debatę o konieczności zmian w prawie. W 2013 r. zliberalizowano prawo i dopuszczono przerywanie ciąży w sytuacji zagrożenia życia matki. Do przerwania ciąży wymagana była zgoda dwóch lekarzy. Obniżono także wymiar kary: z dożywocia do kary więzienia do lat 14.
25 maja 2018 r. Irlandczycy odpowiedzieli na pytanie referendalne: „Czy zgadzasz się na wprowadzenie 36. poprawki do konstytucji?”. Trzydziesta szósta poprawka miała oznaczać usunięcie ósmej poprawki, która stanowiła, że poczęte dziecko w łonie matki ma pełne prawa człowieka i obywatela. Jak pamiętamy, premier Leo Varadkar, z wykształcenia lekarz, zapowiadał, że opowie się za zmianą przepisów – dotychczasowe określał jako „zbyt restrykcyjne”. Nowe prawo aborcyjne miało dawać możliwość przerwania ciąży do 12 tygodni od poczęcia bez podania powodu, po konsultacji z lekarzem; prawo do aborcji do 24. tygodnia ciąży w przypadku poważnego zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, a także poważnego uszkodzenia płodu, które może doprowadzić do jego śmierci przed lub wkrótce po narodzinach; oraz nieograniczone czasowo prawo do przerwania ciąży w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia kobiety lub śmiertelnego uszkodzenia dziecka.
Choć według różnych sondaży z początku maja 2018 r. na „tak” miało zagłosować ok. 44-45 proc. społeczeństwa, a aż 17-18 proc. było niezdecydowanych, to według oficjalnych wyników za liberalizacją dostępu do aborcji opowiedziało się aż 66,4 proc. głosujących. To, co się wydarzyło, premier Leo Varadkar nazwał „kulminacją cichej rewolucji, którą Irlandia przeżywa w ostatnich 10-20 latach. Ludzie powiedzieli, że chcą współczesnej konstytucji dla współczesnego kraju i zaufali kobietom, że podejmą właściwe decyzje dotyczące ich własnego zdrowia”.
Na „sukces” grup proaborcyjnych wpłynęły zapewne rosnąca utrata zaufania wobec Kościoła, wspomniana śmierć Savity Halpanavaar, która wskutek zaniedbań lekarzy zmarła na sepsę, aktywność proaborcyjnych polityków oraz wieloletnia strategia ruchów feministycznych, obficie finansowanych m.in. przez George’a Sorosa i jego Fundację Otwarte Społeczeństwo (OSF). Organizacje pro-life miały „pod górkę” nie tylko z powodu nierównej walki finansowej. Facebook i Google ogłosiły, że „zawieszają” publikację treści związanych z referendum w trosce o „uczciwy przebieg głosowania”. Oficjalnie blokada dotyczyła wszelkich – a więc również proaborcyjnych – treści. Jednak w sytuacji, gdy większość tradycyjnych mediów oraz rząd agitowało za liberalizacją przepisów, ofiarą cenzury internetu padli głównie pro-liferzy.
Warto pamiętać, że kamieniem milowym irlandzkich trendów było przeprowadzenie w 2015 r. pierwsze na świecie referendum w sprawie legalizacji małżeństw jednopłciowych.
W pierwszym roku obowiązywania w Irlandii nowych przepisów pozwalających na praktycznie nieograniczone przerywanie ciąży, pozbawiono życia 6666 nienarodzonych dzieci.
Komentarz Wojciecha Zięby, prezesa Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka:
– Analiza kampanii referendalnych w Irlandii i Szwajcarii pokazuje, po jakie narzędzia manipulacji sięgają środowiska proaborcyjne. Niestety, trzeba stwierdzić, że narzędziem tym może być nawet samo referendum – rozpoczynając od ułożenia pytania sugerującego odpowiedź, a kończąc na nierównej walce finansowej i nierównym dostępie do mediów.
Z ujawnionej wewnętrznej korespondencji fundacji OSF George’a Sorosa dowiadujemy się, że zwycięstwo zwolenników aborcji w Irlandii, a więc „w państwie, gdzie obowiązują jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów antyaborcyjnych, wpłynie na pozostałe kraje katolickie, takie jak Polska, i dostarczy dowodu, że zmiany, nawet w najbardziej konserwatywnych społeczeństwach, są możliwe”. Czy właśnie na tym zależy Jarosławowi Gowinowi, który proponuje referendum w sprawie aborcji? Ten pomysł jest niedorzeczny. Dyskusja o aborcji ma sens tylko wtedy, gdy jest rzetelna, uczciwa. Widzieliśmy, że na ulicy nie rozmawia się w oparciu o argumenty. Proponując referendum w tak drażliwej sprawie, Jarosław Gowin naraża nas na kolejną falę agresywnych protestów oraz na kolejną dawkę manipulacji. Realizacja tej propozycji doprowadzi do wojny między zwykłymi obywatelami, Kościołem, ruchami pro-life oraz zwolennikami aborcji, wprowadzi kolejne niepotrzebne podziały, sprawi, że czarne marsze, które wygasają, wybuchną ze zdwojoną siłą.
Co więcej, o sprawach życia nie mogą decydować obywatele w referendum, gdyż prawo naturalne w żadnym wypadku nie może być przedmiotem głosowania. To politycy, jako reprezentanci społeczeństwa, muszą imiennie wziąć odpowiedzialność za podejmowane przez siebie decyzje, a nie zrzucić winę oraz odpowiedzialność na społeczeństwo, które grupy proaborcyjne wcześniej nakarmią swoją kłamliwą propagandą: że dziecko nienarodzone niby nie czuje bólu, że aborcja niby nie ma żadnych negatywnych konsekwencji dla matki itp.
Zaskakujące w propozycji Jarosława Gowina jest też to, że wywiad, w którym o niej opowiada, jest dla niego okazją do wychwalania świętości i wielkości Jana Pawła II. Papież „Jest i będzie wielki. Największy w polskich dziejach. I wielki w dziejach Kościoła” – mówi polityk dla jednego z portali. Zapomina, że ten sam papież był wielkim obrońcą życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Podczas pielgrzymki do Polski w 1979 r. mówił: „I życzę, i modlę się o to stale, ażeby rodzina polska dawała życie, żeby była wierna świętemu prawu życia. Jeśli się naruszy prawo człowieka do życia w tym momencie, w którym poczyna się on jako człowiek pod sercem matki, godzi się pośrednio w cały ład moralny, który służy zabezpieczeniu nienaruszalnych dóbr człowieka. Życie jest pierwszym wśród tych dóbr. Kościół broni prawa do życia nie tylko z uwagi na majestat Stwórcy, który jest tego życia pierwszym Dawcą, ale równocześnie ze względu na podstawowe dobro człowieka” (Nowy Targ, 8 czerwca 1979 r.). A może zdaniem pana Gowina o wielkości Jana Pawła II świadczy to, że miał poczucie humoru i lubił kremówki…?
Jedynym wyjściem załagodzenia obecnych niepokojów społecznych jest publikacja przez rząd Mateusza Morawieckiego orzeczenia TK z 22 października 2020 r. oraz znaczące zwiększenie pomocy państwa dla niepełnosprawnych.