28 czerwca Sąd Najwyższy USA uchylił przepisy dla klinik aborcyjnych w Luizjanie nakładające dodatkowe wymogi na ich działalność. Podniesienie standardów miało oznaczać gwarancję bezpieczeństwa dla kobiet. Stało się inaczej. Prawodawcy, prawnicy i obrońcy życia skrytykowali orzeczenie.
Stosunkiem głosów 5-4 sąd nie zgodził się na realizację prawa, które miało w zamyśle jego twórców chronić kobiety przed niskiej jakości i niebezpiecznymi dla ich zdrowia praktykami medycznymi. Oznaczało to jednak wzrost kosztów działalności, a w konsekwencji zamknięcie niektórych placówek.
Senator Luizjany Katrina Jackson z Partii Demokratycznej, autorka odrzuconej przez sąd ponadpartyjnej ustawy stanowej, przyznała, że jest „rozczarowana”, tym, że sąd wyrzucił do kosza prawo, mające „chronić kobiety okaleczane w ośrodkach aborcyjnych”.
W bardzo podobnej sprawie Sąd Najwyższy USA także zablokował w 2016 rok przepisy uchwalone przez stan Teksas. Zdaniem sędziego Johna Robertsa i innych, liberalnych sędziów, prawo Luizjany nie może wyłamywać się z reguły precedensu i musi być traktowane tak samo jak niemal identyczne regulacje z Teksasu. Ponieważ tamte zostały odrzucone, tak samo muszą zostać potraktowane przepisy z Luizjany. Sędzia nie zgadzał się z orzeczeniem sprzed 4 lat, jednak teraz, powołując się na zasadę „stare decisis”, mówiącą, że wcześniejsze decyzje sądów muszą być przestrzegane przez sędziów orzekających w sprawach późniejszych, był za uchyleniem zaskarżonych przepisów stanowych.
Wielu działaczy pro-life nie kryło oburzenia tym, że Sąd Najwyższy USA nie stanął po stronie kobiet i nie zdecydował się bronić ich zdrowia oraz bezpieczeństwa.
Była to pierwsza tak poważna decyzja o aborcji Sądu Najwyższego USA od czasu, gdy Donald Trump został prezydentem.