W ostatnim wpisie na Facebooku (14.10), Tomasz Terlikowski napisał: „I tak zostałem, bo zwróciłem uwagę na brak skuteczności akcji Mariusza Dzierżawskiego, „cennym sojusznikiem środowiska rewolucji obyczajowej”. Dlaczego? Bo zwracam uwagę, że strategia wojny czy obrażania innych pod wygodnym pretekstem mówienia im prawdy w oczy jest nieskuteczna ewangelizacyjnie”. Od kilku dni między redaktorem Tomaszem Terlikowskim a Mariuszem Dzierżawskim z Fundacji Pro – Prawo do Życia trwa polemika na łamach tygodnika Do Rzeczy i w mediach społecznościowych.
Tomasz Terlikowski odniósł się w ten sposób do tekstu M.Dzierżawskiego, który ukazał się na portalu Dorzeczy.pl. Jak twierdzi redaktor Terlikowski, Dzierżawski sugeruje w nim, że powodem, dla którego w praktykach religijnych na Zachodzie uczestniczy tylko kilka procent wiernych, a spowiadają się promile, jest fakt, że Kościół za mało cytuje św. Pawła potępiającego homoseksualistów i za mało pokazuje zdjęć zabitych dzieci.
Cóż, mamy odmienne diagnozy. Ludzie nie odeszli z Kościoła, bo był za mało radykalny, ale dlatego, że – konsumpcja, zmiana kulturowa, przemiany obyczajowe – sprawiły, że przestali odczuwać nawet dziurę po transcendencji, a Bóg przestał im być do czegokolwiek potrzebny. Bombardowanie ich ostrzeżeniami przed piekłem jest nieskuteczne, bo oni nie wierzą w piekło. Eksponowanie głównie elementów (istotnych, w tej sprawie się nie różnimy) nauczania moralnego chrześcijan sprawia zaś, że czują się atakowani – argumentuje dziennikarz.
T. Terlikowski odwołuje się również do tezy, że agresywny sposób przekonywania innych do „naszych racji” niestety przynosi niewiele pożytku:
Możemy uważać, że to absurdalne, ale każdy kto rozmawia, przebywa z ludźmi inaczej od nas myślącymi wie, że to, co dla nas często jest niegroźnym przypominaniem prawdy (pewnie, że ostrym, bo Biblia jest ostra), to dla nich jest atak. A gdy się kogoś zaatakuje, a może lepiej powiedzieć, gdy ktoś uzna, że jest zaatakowany, to przestaje słuchać. I nic już do niego nie dociera – mówi dziennikarz i powołuje się na własne doświadczenie: Przerabiałem to tysiące razy. Im ostrzejszy przekaz, tym bardziej się jest zadowolonym i tym mniej dociera on do nieprzekonanych i tym bardziej zamyka na rozmowę.
Jako receptę na skuteczny dialog z ludźmi, których ciężko przekonać do wartości i spraw ważnych dla chrześcijan, jak aborcja, życie pro-life, redaktor wskazuje przede wszystkim na dialog i poznanie:
To właśnie dlatego, zanim zaczniemy cytować Pismo warto najpierw poznać osoby, do których będziemy mówić, doświadczyć ich zranień, bólu, zrozumieć inność i opowiedzieć o tym, co jest istotą chrześcijaństwa, a tym czymś jest miłość tak szaleńcza, że Jezus oddał życie za najgorszych z nas. I dopiero, gdy się to zrozumie, doświadczy miłości można zacząć pokazywać, wyjaśniać chrześcijańską moralność.
W zdaniach kończących wpis nie ukrywa, że nie ma wątpliwości, co do tego, która z dróg jest słuszna:
Inna droga jest nieskuteczna, bo sprowadza chrześcijaństwo do przepisów i norm, do systemu, którego celem jest atak na innych.
I na koniec, oskarżenie, że chcę pozostawić dzieci na pastwę aborterów jest zwyczajnie nieuczciwe. Uznanie, że jakaś strategia jest nieskuteczna, że agresja, atak, ostre słowa nie budują cywilizacji życia, ale ją niszczą, nie oznacza, że w miejsce wojny wybiera się hańbę, a jedynie uznanie, że drogą chrześcijanina nie jest wojna, a Krzyż.