W prywatnym szpitalu, na warszawskim Wilanowie, ukraińskie surogatki rodzą dzieci, które kilkadziesiąt godzin po porodzie są odbierane przez nowych rodziców, głównie z zamożnych krajów na zachodzie Europy. Po zamówione dzieci zgłaszają się pary hetero- i homoseksualne, a także single. Jak dotąd nie udowodniono żadnego przypadku zamówienia dziecka przez obywateli polskich.
Wstrząsające śledztwo dziennikarzy tygodnika „Newsweek” ujawnia i opisuje ten proceder. Do publikacji odniósł się również Michał Wójcik, wiceminister sprawiedliwości, zapowiadając skierowanie zawiadomienia do Prokuratury Krajowej.
W związku z artykułami o procederze sprzedaży dzieci urodzonych w Polsce przez obywatelki Ukrainy informuję, że jutro zostanie skierowane zawiadomienie do Prokuratury Krajowej.W Polsce obowiązuje dzięki nam ustawa o nielegalnych adopcjach i grozi wysoka kara pozbawienia wolności.
— Michał Wójcik🇵🇱 (@mwojcik_) August 10, 2020
Prywatny szpital Medicover w Warszawie zapewnia luksusowy poród w prywatnych salach. Nazywany jest szpitalem celebrytów, bowiem nie każdego stać na tę ekskluzywność, za którą trzeba zapłacić kilkanaście tysięcy złotych. Chętnych jednak nie brakuje. Dziennikarskie śledztwo wykazało, że również w tym samym szpitalu co miesiąc przychodzi na świat dwoje lub troje dzieci urodzonych przez surogatki pochodzące z Ukrainy.
Newsweek ujawnia, że przywożenie surogatek do Polski jest próbą obejścia przepisów. Polska stała się w pewien sposób krajem tranzytowym. Sprzyja temu fakt, że macierzyństwo zastępcze od lat nie jest w Polsce uregulowane. W teorii surogację można uznać u nas za nielegalną. Mówią o tym zarówno przepisy kodeksu karnego (penalizujące handel ludźmi), jak i te z ustawy o leczeniu niepłodności. W praktyce polski rynek „brzuchów do wynajęcia” to co najmniej dwa tysiące przypadków rocznie, ale za przestępstwa okołoadopcyjne nie udało się jeszcze skazać nikogo.
Wśród rodziców, którzy odbierają dzieci od ukraińskich surogatek, do tej pory nie było Polaków. Większość pochodzi z krajów, które same – mniej lub bardziej bezpośrednio – potępiają proceder, czyli Francji, Niemiec oraz Hiszpanii.
Kobiety są traktowane gorzej niż inkubatory. Osoby kierujące całą akcją wysyłają ciężarne Ukrainki w trwającą kilkanaście godzin podróż z Kijowa do Warszawy tuż przed wyznaczoną datą porodu. Kiedy przyjeżdżają do Polski, są wycieńczone i przerażone. W wilanowskim szpitalu rodzą dzieci i najczęściej następnego dnia po porodzie są wysyłane w podróż powrotną, trwającą kolejne kilkanaście godzin.
Ukraińska surogatka za donoszenie i urodzenie zamówionego dziecka otrzymuje wynagrodzenie od 12 do 20 tysięcy euro. Dziennikarze „Newsweeka” ustalili, że według nieoficjalnych danych, na ten sposób zarobku decyduje się co roku około 5 tysięcy kobiet.