Dr Paweł Wosicki: Obrońcom życia potrzeba jedności, a politykom odwagi

by FUNDACJA JZN
„Najnowszy projekt obywatelski mówiący o ochronie dzieci chorych wydaje się zupełnie oczywisty. Ciągła gra na zwłokę i odkładanie tych spraw na później świadczy o kunktatorstwie polityków. Poza tym dostrzegam w tym zachowaniu brak myślenia długofalowego, bo jestem przekonany, że prawo, które służy człowiekowi, służy życiu przynosi w konsekwencji dobre owoce” – mówi dr Paweł Wosicki, prezes poznańskiej Fundacji Głos dla Życia doceniony ostatnio za działalność pro-life papieskim medalem Pro Ecclesia et Pontifice. Były wieloletni prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia zachęca polityków do większej odwagi, a środowiska pro-life do wspólnego działania.

 

Jak fizyk został proliferem?

To działo się równolegle i jeszcze przed moimi studiami. W latach 70., kiedy byłem jeszcze w liceum, odwiedzał nas przyjaciel rodziny z Zielonej Góry mecenas Jan Tetzlaff, który opowiadał o swoich doświadczeniach. On już wtedy prowadził pogadanki uświadamiające z wystawami pro-life, połączone z nabożeństwem ekspiacyjnym za grzech aborcji, które organizował na terenie swojej diecezji.

Jako student brałem udział w spotkaniach tzw. młodej inteligencji katolickiej, które odbywały się w Zakroczymiu i Niepokalanowie. Tam zetknąłem się m.in. z prof. Włodzimierzem Fijałkowskim. Zajmowałem się też tą problematyką w Związku Akademickim „Pro Patria”, powołanym w roku 1980, w okresie pierwszej „Solidarności”. To były lata, w których aborcja była praktycznie wykonywana na życzenie – dzieci ginęło wiele. Oficjalnie mówiło się o 200 tys. zabiegów przerywania ciąży rocznie. Duża część społeczeństwa czuła, że to wielki społeczny i narodowy dramat. Systematycznie nasiąkałem tymi treściami.

 

Był jakiś moment przełomowy, który sprawił, że Pan postanowił aktywnie zaangażować się w obronę życia?

To był rok bodaj 1982. Usłyszałem w lokalnym radiu, że w poznańskiej siedzibie Stowarzyszenia PAX (obecnie Civitas Christiana) prezentowana jest wystawa ukazująca rozwój dziecka w łonie matki i prawdę o aborcji. Zainteresowało mnie to. Jak się okazało, była to wystawa przygotowana przez inż. Antoniego Ziębę z Krakowa. Do Poznania ściągnął ją Janek Neugebauer, wtedy pracownik Stowarzyszenia PAX. Wystawie towarzyszył zeszyt, do którego mogli się wpisać ci, którzy byliby zainteresowani działalnością na rzecz obrony życia. Wpisałem się. Okazało się, że byłem jedyną osobą, która wpisała się do tego zeszytu… Tak rozpoczęła się nasza współpraca. Sprowadziliśmy więcej wystaw od inż. Zięby, ściśle współpracowaliśmy też z ks. Tadeuszem Dzięgiel-Wołynowiczem z Bydgoszczy, który udostępnił nam nawet starego fiata, którym m.in. woziliśmy projektory filmowe i inne materiały – jeździliśmy po całej diecezji na różne spotkania, organizowaliśmy wystawy, prowadziliśmy prelekcje i wyświetlaliśmy filmy, w tym poruszający sumienia „Niemy krzyk” Bernarda Natansona. 

W latach 80. nie można było oficjalnie zakładać stowarzyszeń czy fundacji, dlatego kościoły i plebanie były jedynymi publicznymi miejscami, gdzie prawdę o zbrodni aborcji można było głosić. Prelekcje i wystawy przyciągały bardzo wielu wiernych. Salki katechetyczne były pełne. Świadomość ludzi ewoluowała, ludzie zaczęli rozumieć, że ciąża to nie „zlepek komórek” ale żywe, czujące dziecko.To pomogło zmienić prawo – nie mamy już aborcji na życzenie, chociaż zostały trzy wyjątki, z którymi zmagamy się do dziś. Uświadomienie ludziom, że w czasie aborcji ginie niewinne dziecko było na pewno przełomem. 

 

Już wtedy był Pan mężem i ojcem?

Swoją żonę poznałem w czasie wspomnianych spotkań młodzieży organizowanych pod Warszawą. Od początku nie było między nami różnic zdań w kwestii obrony życia. Póki na świat nie przyszły dzieci, a inne obowiązki pozwalały, żona angażowała się czynnie w działalność pro-life. Gdy pojawiły się dzieci, trzeba było do tego zaangażowania podchodzić roztropnie. Ale jeśli były takie możliwości, to na różne kongresy – także zagraniczne, wyjeżdżaliśmy całą rodziną. Nasze dzieci w tę aktywność chętnie się włączały, dlatego nie było problemu z łączeniem życia rodzinnego i zawodowego z działalnością społeczną.

 

Jeśli dobrze liczę, to Pana działalność pro-life to około 40 lat. Były w tym czasie jakieś chwile zwątpienia?

Zwątpienia może nie – bardziej rozczarowania. Wysiłkiem zaangażowania wielu osób udało się w Polsce zmienić prawo, ale dość szybko okazało się, że jest ono niedoskonałe i do tej pory nie przekonaliśmy polityków do pełnej prawnej ochrony życia. W czasie tych kilkudziesięciu lat działalności nie udało się np. powstrzymać innych negatywnych zjawisk – np. legalizacji in vitro.

Dziś obrona życia jest w zupełnie innej sytuacji, niż na początku mojej działalności. W latach 80. zwalczaliśmy mit, że w łonie kobiety nie rozwija się jeszcze dziecko, ale „jakaś tkanka”. Prezentowane przez nas zdjęcia i filmy wywoływały w ludziach wstrząs. Świadomość, że chodzi o poczęte dziecko ucinała wówczas dyskusję – ludzie byli przekonani, że ma ono prawo do życia. Dziś wiedza o rozwoju prenatalnym dziecka jest raczej powszechna – mało kto neguje człowieczeństwo dziecka poczętego. Ale problem jest inny, bo poddaje się w wątpliwość sens narodzin dziecka, skoro miałoby być np. niechciane lub chore.

 

Co spowodowało przesunięcie tych akcentów, o których Pan mówi?

Rozpowszechniona filozofia indywidualistyczna i hedonistyczna. Wmawia się nam, że nie ma obiektywnej definicji człowieczeństwa, ale człowiekiem stajemy się przez akceptację. Dziecku nieakceptowanemu przez matkę czy społeczeństwo można odebrać prawo do życia, bo nie uważa się go za człowieka. Jest to oczywiście jawna dyskryminacja (ze względu na wiek). Takie podejście nie tylko jest niechrześcijańskie, ale przede wszystkim całkowicie nieracjonalne. Ale dla wielu wygodne. Związane jest to z postawą współczesnego człowieka, który oddzielił sferę ludzkiej seksualności od rodzicielstwa i nie chce rezygnować z rozwiązłego stylu życia nawet kosztem życia innego człowieka, swojego dziecka. Aborcja jest konsekwencją konsumpcyjnego podejścia do ludzkiej seksualności. Jest to smutna i przerażająca prawda o naszych czasach.

 

Aby skutecznie osiągać cele, potrzebna jest strategia. Jaka jest Pana strategia obrony życia?

Opierając się na wieloletnim doświadczeniu mogę wyróżnić trzy zasady, na których opieraliśmy swoje działanie i które przynosiły owoce. Jak wspominałem, naszą działalność zaczynaliśmy we współpracy z Kościołem. Gdy już mogły oficjalnie powstać stowarzyszenia i organizacje pro-life – podjęliśmy działania na własną odpowiedzialność, ale zawsze w łączności i we współpracy Kościołem. To było ważne, bo dawało poczucie bezpieczeństwa nam, jako organizatorom różnych wydarzeń, ale i ich uczestnikom, którzy mieli świadomość, że Kościół je wspiera. Tej współpracy zabrakło kilka lat temu, kiedy środowisko związane z Fundacją Pro – Prawo do Życia zaproponowało obywatelski projekt ustawy „Stop aborcji”, który wbrew stanowisku Episkopatu wprowadzał karalność kobiet. Spowodowało to duży rozdźwięk zarówno w samym środowisku pro-life, jak i na linii obrońcy życia – Kościół. Stawiam tezę, że to był właśnie powód, dla którego do tej pory ustawowych wyjątków dopuszczających aborcję nie udało się wyeliminować.

 

Jakie są dwa kolejne elementy skutecznej – Pana zdaniem – strategii obrony życia?

Upominając się o prawo do życia dziecka nie można zapominać o szerszym kontekście. Przede wszystkim nie można zapominać o matce. Dlatego prawo chroniące życie dziecka musi też chronić macierzyństwo. Nie można przeciwstawiać praw dziecka prawom kobiety, przeciwnie należy podkreślać, że chroniąc dziecko działamy też w interesie jego matki. To całościowe spojrzenie pozwala zrozumieć, że matka, która dokonała aborcji, jest jej drugą ofiarą. Stąd zawsze zwracaliśmy uwagę na konieczność wsparcia macierzyństwa, rodzicielstwa. To podejście było widoczne nawet w strukturze Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia – większość stanowią organizacje pomocowe, stowarzyszenia i fundacje wspierające matki i rodziny w trudnej sytuacji, czy to materialnej, czy ze względu na stan zdrowia. Na sprawę obrony życia trzeba patrzeć całościowo, dlatego ważne są dla nas kwestie edukacji, polityki prorodzinnej, przeciwdziałania pornografii i ideologii gender czy wskazywanie na niedopuszczalność praktyk in vitro. To całościowe spojrzenie to drugi element skutecznej strategii obrony życia.

Trzeci element to sposób komunikacji, szczególnie z politykami stanowiącymi prawo, mam tu na myśli przede wszystkim parlamentarzystów. Zawsze staraliśmy się docierać do polityków różnych szczebli i różnych partii, nie dyskwalifikując ich pod kątem przynależności, ale wszędzie szukając sojuszników. Dlatego obce mi są działania konfrontacyjne, jak zestawianie twarzy polityków z ciałami abortowanych dzieci czy przyznawanie liderowi partii, od której oczekujemy poparcia, tytułu „Heroda roku”. 

To jest antagonizowanie proliferów z politykami, którzy może nie do końca wypełniają nasze oczekiwania, ale taka strategia wydaje się przeciwskuteczna – od takich polityków trudno oczekiwać później sympatii czy chęci do współdziałania. 

Dopóki te trzy elementy były zachowywane, a więc łączność z Kościołem, całościowe spojrzenie na obronę życia i współpraca z parlamentarzystami, nasza działalność była bardziej owocna, chociaż oczywiście nie zawsze realizowała sto procent naszych oczekiwań.

 

Mimo teoretycznie sprzyjającej postulatom pro-life sytuacji politycznej nie udało się ciągle w pełni chronić życia, np. aborcja ze względów eugenicznych jest wciąż legalna…

Środowisko obrony życia nie mówi już jednym głosem. To nie pomaga sprawie. Poza tym wydaje się, że decydenci patrzą na te kwestie czysto politycznie, pod kątem jak taka decyzja wpłynie na wskaźniki poparcia. Dodatkowo kierunek, w którym aktualnie podąża świat i Europa jest odmienny, co dodatkowo nam w tych kwestiach nie sprzyja. Ale wydaje mi się, że polskim politykom brakuje trochę odwagi i patrzenia dalej niż tylko na bieżący interes polityczny. To się może bardzo zemścić. Najnowszy projekt obywatelski mówiący o ochronie dzieci chorych wydaje się zupełnie oczywisty. Ciągła gra na zwłokę i odkładanie tych spraw na później świadczy o kunktatorstwie polityków. Poza tym dostrzegam w tym zachowaniu brak myślenia długofalowego, bo jestem przekonany, że prawo, które służy człowiekowi, służy życiu, przynosi w konsekwencji dobre owoce. Zachęcałbym polityków do większej odwagi. 

 

Rozumiem, że nie traci Pan nadziei na zmianę prawa.

Niewątpliwie nacisk na polityków w tej sprawie ze strony czy to obrońców życia czy Kościoła jest silny. Może teraz należy skoncentrować się na budowaniu społecznego poparcia dla praw poczętego dziecka chorego, ale do tego potrzebne są duże możliwości oddziaływania, m.in. przez media, a żyjemy w czasach, kiedy wiele działań pro-life spotyka się z bardzo agresywną reakcją strony przeciwnej. Na pewno moment nie jest łatwy, ale tym bardziej warto zrobić krok do przodu w kierunku lepszej ochrony życia dzieci poczętych. Doświadczenie uczy, że w tej materii następuje sprzężenie zwrotne – prawo kształtuje świadomość, a świadomość kształtuje prawo. W latach 90. nie było powszechnej zgody na ochronę życia. Obowiązujące przez 25 lat prawo spowodowało, że dziś zdecydowana większość jest przeciwna legalizacji aborcji, choć popiera wprowadzone wtedy wyjątki. Często słyszymy: zmieńcie najpierw społeczeństwo, a my dostosujemy prawo do oczekiwań społecznych. Tymczasem musi się to dziać równolegle – edukacja i kształtowanie postaw za życiem musi iść w parze z prawną ochroną życia.

 

Powiedział Pan, że jedną z przyczyn niepowodzeń w sprawie starań obrońców życia w kwestii zmiany prawa jest podzielone środowisko pro-life. Czy wspólny cel połączy na nowo te środowiska?

Są podejmowane różne próby, ale wydaje mi się, że bez porozumienia w kwestii strategii działania, choćby wokół trzech zasad, o których mówiłem, trudno będzie się porozumieć. Nie wyobrażam sobie działań pro-life wymierzonych konfrontacyjnie w Kościół czy polityków, bo nie przynosi to dobrych owoców. Podobnie postulat karania kobiet skazuje obrońców życia na defensywę. To przez taki styl działań części środowiska pro-life zmienił się w ostatnim czasie obraz obrońcy życia w społeczeństwie. Dokąd stosowaliśmy wspomnianą strategie, w przeważającej większości postrzegano nas pozytywnie i darzono zaufaniem. Odejście od tej strategii w ostatnim czasie spowodowało, że obrońców życia traktuje się co raz częściej jako fanatyków o skrajnych poglądach, z którymi trudno współpracować.

Trzeba wrócić do idei Federacji, jako miejsca koordynacji działań, bo przecież wyzwań nie brakuje. Pojawia się też wiele cennych inicjatyw, które bez odpowiedniej promocji i nagłośnienia giną wśród innych. Wygląda to trochę tak, że każda organizacja próbuje ugrać jakiś swój cel, bez spojrzenia na całość. Bez koordynacji na poziomie całego kraju te różne próby mają charakter działania ad hoc i w efekcie są nieskuteczne. Jedność w zasadniczych sprawach daje efekt koherencji i dużo większą siłę oddziaływania.

 

Jak w tym kontekście ocenia Pan realność oczekiwanego przez wielu porozumienia i przywrócenia jedności działania obrońców życia?

Na Polskiej mapie pro-life pojawiło się kilka dość silnych ośrodków, ze sprecyzowaną misją i dbających o swój wizerunek, z ambicjami reprezentowania obrońców życia. Budują one sieć sympatyków, zbierają fundusze, prowadzą swoją narrację i wydaje mi się, że aktualnie są bardziej zainteresowane rozwojem własnych środowisk niż współdziałaniem z innymi. Myślę, że musi minąć trochę czasu, zanim wszyscy dojdą do wniosku, że współpraca tworzy wartość dodaną. Mam takie odczucie, że stary model działania Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia już się wyczerpał, a nowy jeszcze nie został wypracowany. Jesteśmy w okresie przejściowym, dlatego nie spodziewałbym się szybkich rozwiązań, ale w dalszej perspektywie myślę, że do zbudowania jakiejś platformy porozumienia dojdzie. 

 

Za wieloletnią działalność w obronie życia i na rzecz rodziny papież Franciszek przyznał Panu ostatnio medal „Pro Ecclesia et Pontifice”. Czy czuje się Pan spełniony jako obrońca życia?

Nigdy nie myślałem o swoim zaangażowaniu w takich kategoriach. O emeryturze jeszcze nie myślę. Wyróżnienie traktuję z jednej strony jako dostrzeżenie wkładu 25 lat działalności Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia w budowanie cywilizacji życia w naszej Ojczyźnie, z drugiej strony jako zobowiązanie do dalszej pracy na tym polu.

Prowadzę Fundację „Głos dla Życia” i wydaję czasopismo „Głos dla Życia”. Wspieram, nie tylko moralnie, nowego prezesa Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i pracuję nad jej odnową. 

 

Wydaje się Pan być człowiekiem sukcesu. Szczęśliwa rodzina, niezależność finansowa, owocna działalność społeczna. Jaka jest Pana recepta na życie?

Wielki obrońca życia, a mój przyjaciel, śp. Inżynier Antoni Zięba, często powtarzał, że Pan Bóg w sposób szczególny błogosławi obrońcom życia. I ja, i moja rodzina, tego błogosławieństwa doświadczamy. Najważniejsze to rozeznać swoje powołanie i nie uciekać przed nim, a wtedy wszystkie sprawy w życiu się ułożą.

 

Rozmawiał Przemysław Radzyński / Polska Federacja Ruchów Obrony Życia

 

* dr Paweł Wosicki (ur. 1958) jest doktorem nauk fizycznych, od wielu lat zaangażowanym w działalność na rzecz obrony życia ludzkiego od chwili poczęcia. Uczestniczy w projektach samorządowych dotyczących rodziny oraz w szeregu programów wspierających rodzinę, szczególnie wielodzietną. Jest założycielem i wieloletnim (25 lat) prezesem Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, która zrzeszając kilkadziesiąt organizacji służących życiu i rodzinie, bierze aktywny udział w życiu społeczno-politycznym zabiegając o prawo do życia dla każdego oraz politykę pro-rodzinną. W latach 2005-2010 był radnym rady miasta Poznania wybranym z listy Prawa i Sprawiedliwości.

Jest również prezesem Fundacji Głos dla Życia i redaktorem naczelnym oraz wydawcą Magazynu Służby Życiu i Rodzinie „Głos dla Życia”, a także członkiem-założycielem Związku Rodzin Dużych 3+.

Swoje działania podejmuje w łączności z Kościołem i biskupami – jest członkiem Zespołu ds. Rodziny przy Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski, a także Kawalerem Orderu Rycerstwa Jasnogórskiej Bogarodzicy. 13 listopada papież Franciszek przyznał mu medal Pro Ecclesia et Pontifice przyznawany osobom świeckim w dowód uznania wybitnych dzieł i za znaczące zasługi „dla Kościoła i Papieża”. 

 

fot. Waldemar Wylegalski / archpoznan.pl

You may also like

Facebook