Lekarze, z niewielkimi wyjątkami, nie mówią o swoich doświadczeniach i szpitalnych przeżyciach. Niewątpliwie wielu z nich cierpi. Gość Niedzielny przytaczając historie konkretnych medyków, próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie: Czy można mówić o syndromie aborcyjnym u lekarzy ginekologów? A jeśli tak, to kogo dotyczy i jak się objawia?
Pierwsza z historii to opowieść o dr Krystynie, która jest ginekologiem-położnikiem z prawie dwudziestoletnim stażem. Choć w szpitalu, w którym pracuje, pozwolono jej nie dokonywać aborcji, pewnego dnia trafiła do niej znajoma pacjentka w pozamałżeńskiej ciąży. Prosiła o „pomoc” i „rozwiązanie problemu”.
„Problem” na obrazie USG miał już małe ręce i nogi, i był zdrowy. – Pacjentka wiedziała, że nie robię aborcji. Próbowałam namówić ją do zmiany decyzji, ale nie chciała słuchać. W końcu zagroziła, że jeśli nie podam jej „porządnego adresu”, to wykona zabieg u jakiegoś „rzeźnika” i stanie jej się krzywda. Podałam namiary na mojego kolegę. Starałam się przekonać samą siebie, że postąpiłam słusznie – wspomina lekarka.
Ta sama pacjentka przyszła do szpitala na zabieg oczyszczenia macicy po poronieniu.
– Musiałam ją przyjąć. Na USG tym razem zobaczyłam ciemność. Kilka dni wcześniej fikało dziecko. Do dziś pamiętam, a minęło wiele lat, jak wyglądała wtedy pacjentka, jak była uczesana i w co ubrana. I pamiętam, że dziecka w jej brzuchu już nie było… – to traumatyczne doświadczenie przez lata wracało do pani Krystyny.
Nie zdecydowała się na rozmowę z psychologiem. Wybrała spowiedź. Jak relacjonuje: dopiero trzeci ksiądz zrozumiał, w czym problem i poprowadził spowiedź generalną tak jak z przeprowadzenia aborcji.
Pani Barbara mówi również o współczesnych zachowaniach w przypadku aborcji eugenicznych:
– Tak naprawdę nikt tego nie lubi. Bo jak lubić odbieranie życia dziecku? I to dużemu? Często jednak lekarze i położne tłumaczą to sobie „pomocą” matce, prawem do wolnego wyboru. Spora część środowiska chyba szczerze popiera aborcję eugeniczną, a przynajmniej „wolny wybór”. Niektórzy uważają nawet, że dokonują czynu nieomal bohaterskiego: przecież nikt nie chce, by cierpiało chore dziecko na świecie. Prawda?
Inny lekarz ginekolog wspomina:
– Asystowałem przy aborcjach eugenicznych. W końcu odszedłem ze szpitala, mam prywatną praktykę. Nie byłem w stanie dalej wmawiać sobie, że wszystko jest w porządku, a ja pomagam kobiecie. Nie mogłem spokojnie spać, bałem się o własną rodzinę, miałem objawy depresyjne, lęki. W końcu trafiłem do psychologa, który jednak nie bardzo potrafił mi pomóc. Ten po czasie skierował pacjenta do specjalisty od… stresu pourazowego. – Okazało się, że moja praca wywołała objawy porównywalne na przykład z walką na wojnie. Dopiero na takiej terapii, krok po kroku, porządkowałem swoje wspomnienia, a potem życie.
Są lekarze, którzy potrzebują pomocy. Zagłuszają swój ból używkami, zdradami czy nawet jakimś szalonym hobby.
Dr Sabina Zalewska, psycholog wspomina historię pacjenta, który trafił do niej z depresją. W trakcie rozmowy okazywało się, że relacje małżeńskie i z dziećmi były bardzo dobre. Dopiero, jak pacjent opowiedział o swojej pracy: był ginekologiem-położnikiem, okazało się, że musiał być skierowany do psychologów specjalizujących się w stresie pourazowym. Tam można było mu pomóc przezwyciężyć jego traumę poaborcyjną.
Terapie, rekolekcje dla osób, które doświadczyły aborcji, to tylko niektóre z propozycji dla lekarzy i położnych szukających pomocy.